Zdesperowana i pogrążona w długach Grecja ucieka się do wszelkich dostępnych metod, żeby namierzyć oszustów podatkowych. Niedawno pod lupę wzięła nabywców drogich nieruchomości w Londynie.
Wiosną 2011 roku londyński rynek nieruchomości zawrzał. Pewien majętny grecki bankier zapowiedział, że chce wydać do 60 mln funtów na nowy dom. I to jak najszybciej. Agenci nieruchomości prześcigali się w proponowaniu najdroższych i najbardziej prestiżowych nieruchomości w South Kensington, ulubionej dzielnicy międzynarodowej elity.
Poszukiwacz domu, Lavrentis Lavrentiadis, jednak nie sfinalizował transakcji, mówią agenci. Kilka miesięcy później doszło do przejęcia należącej do niego instytucji pożyczkowej, niewielkiego podupadającego banku Proton.
Podejrzewając, że Lavrentiadis mógł wywieźć pieniądze zagranicę, grecki rząd zlecił śledztwo, które ma ustalić, czy biznesmen dopuścił się oszustw, malwersacji i prania pieniędzy.
Lavrentiadis zaprzecza oskarżeniom. Adwokat biznesmena nie odpowiedział na pytania o to, czy jego klient poszukiwał nieruchomości w Londynie. Rzekome zainteresowanie greckiego bankowca najlepszymi londyńskimi adresami i zamieszanie, jakie wywołał w branży, są jednak znamienne.
Na prośbę ateńskiego rządu brytyjskie instytucje finansowe przekazały niedawno listę nazwisk około 400 greckich inwestorów, którzy od 2009 roku kupili i sprzedali nieruchomości w Londynie. Lista jest pilnie strzeżona, nazwisk, jakie się na niej znalazły, nie upubliczniono. Na razie greccy urzędnicy dokładnie ją analizują, by stwierdzić, czy wymienione tam osoby – podobno są wśród nich wpływowi biznesmeni, bankowcy, wielcy spedytorzy i profesjonalni sportowcy – oszukały urząd podatkowy, zatajając wielkość majątku. – Ci ludzie mają pieniądze i są znani, ale na razie nie wiadomo, czy złamali prawo – mówi Haris Theoharis z greckiego ministerstwa finansów.
Śledczy fiskusa sprawdzają, czy osoby, które nabyły nieruchomości w Londynie, nie mają na koncie wcześniejszych oszustw podatkowych.
Grecki rząd pod naciskami międzynarodowych pożyczkodawców domagających się zebrania 13,5 mld euro poprzez podniesienie podatków i cięcia wydatków budżetowych, zamierza zrobić wszystko, by najbogatsi obywatele czym prędzej zaczęli przykładać się do spłaty zadłużenia. Z badań wynika, że państwo może tracić nawet 30 mld euro rocznie w postaci niezapłaconych podatków; co więcej, spora część tej sumy lokowana jest zagranicą, gdzie pieniądzom bogaczy nie grożą wstrząsy targające greckimi finansami.
Niedawno rząd premiera Antonisa Samarasa wszczął śledztwo w sprawie ponad 30 greckich polityków i ich kont bankowych, by przekonać się, czy powinni oni zostać oskarżeni o unikanie podatków i niezgodne z prawem zgromadzenie majątku. Wśród podejrzanych polityków jest przewodniczący greckiego parlamentu, Evangelos Meimarakis, co stawia koalicyjny rząd Samarasa w dość niezręcznym położeniu. Ponadto Meimarakis, były minister obrony, jest podejrzewany o udział w praniu brudnych pieniędzy – w skandal zamieszani są też dwaj inni byli ministrowie.
Greccy urzędnicy próbujący namierzyć wyciekające z kraju pieniądze wzięli pod lupę Londyn, który od dawna jest magnesem dla zagranicznych inwestorów z branży nieruchomości, ale zdaniem bankowców, klienci równie chętnie lokują wywożone z Grecji pieniądze na kontach w Singapurze, a nawet Gruzji – tamtejsze banki cieszą się większą popularnością niż Szwajcaria, tradycyjny raj podatkowy, a to za sprawą luźniejszej polityki bankowej i łagodniejszych przepisów dotyczących przyjmowania dużych sum zagranicznych pieniędzy. Podczas gdy Singapur i Szwajcaria niechętnie dzielą się informacjami na temat greckich klientów, rząd brytyjski bez protestu przekazał dane na temat obrotu nieruchomościami.
Nie sposób nie zauważyć desperacji, z jaką Ateny próbują zbierać fundusze: wynajmują niezamieszkałe wyspy, a nawet wystawiają na sprzedaż dawną rezydencję greckiego konsula w uroczej okolicy londyńskiego Holland Park. Ze względu na niepewną przyszłość Grecji w strefie euro rząd rozważa każdą dopuszczalną strategię zwiększenia przychodu. Pod uwagę brane są nawet rozwiązania, których skuteczność jest bardzo niepewna.
Od blisko wieku posiadanie domu w ekskluzywnych dzielnicach Londynu, jak Belgravia czy Mayfair, jest powszechną praktyką wśród majętnych Greków – zwłaszcza armatorów – szukających zabezpieczenia przed skutkami niestabilności greckiej gospodarki. Od 2008 roku, kiedy o greckich problemach finansowych zrobiło się głośno, londyńskimi nieruchomościami interesuje się coraz szersze spektrum greckich inwestorów.
– Grecy wpadli w panikę – mówi Sandy Triantopoulou von Croy z EPPC, londyńskiej firmy z branży nieruchomości, obsługującej wielu greckich klientów. – Nie wiedzą, co robić z pieniędzmi.
Lavrentiadis nie był jedynym prezesem greckiego banku, który próbował szczęścia na rynku nieruchomości w Londynie. Theodoros Pantalakis, były dyrektor kulejącego Banku Rolnego Grecji (ATE Bank), wywołał w tym roku niepokój w Atenach, gdy ujawniono, że w 2011 roku przelał 8 mln euro na zagraniczne konto z zamiarem zakupu nieruchomości w Londynie. Pantalakis zapewnia, że władze wiedziały o transferze i że zapłacił stosowny podatek.
Dzięki greckim pieniądzom, ale też fortunom z Chin, Rosji i innych państw, londyński rynek ekskluzywnych nieruchomości utrzymuje się przy życiu, mimo – a może za sprawą – globalnej finansowej zawieruchy. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Savills, londyńską firmę zajmującą się handlem nieruchomościami, od 2006 roku w najbardziej luksusowe nieruchomości w brytyjskiej stolicy zagraniczni nabywcy zainwestowali 20 mld funtów.
Największe obroty odnotowano w 2011 roku, gdy inwestorzy z zagranicy wydali na londyńskie rezydencje 5,2 mld funtów. Rosnąca niepewność ekonomiczna w strefie euro sprawia, że w tym roku zainteresowanie wcale nie maleje, twierdzą agenci.
Swój majątek najchętniej zabezpieczają w Londynie inwestorzy z Włoch i Francji, ale greckie inwestycje szczególnie rzucają się w oczy. Po przeanalizowaniu danych pozyskanych dzięki współpracy z brytyjskimi władzami, greccy urzędnicy oszacowali, że w 2009 i 2010 roku około 250 Greków zainwestowało ponad 100 mln funtów w luksusowe mieszkania w Londynie. Ze względu na nasilenie kryzysu w ubiegłym i tym roku istnieje spore prawdopodobieństwo, że zwiększyły się też greckie inwestycje.
Oczywiście nie wszyscy rozglądali się posiadłościami za 60 mln funtów, jak Lavrentiadis. Nawet w Londynie, enklawie obracających miliardami oligarchów i szejków, takie wymagania nie zdarzają się często. Von Croy twierdzi, że średnia kwota, jaką chcą zainwestować greccy klienci, to około 1,5 mln funtów, co i tak jest wystarczająco znaczącym wskaźnikiem bogactwa, by zainteresować grecką skarbówkę.
Zdaniem ekspertów Londyn przyciąga nie tylko największych graczy. Ostatnio inwestują tu greccy przedstawiciele mniej dochodowych profesji: prawnicy, lekarze, księgowi i bankowcy średniego szczebla, którzy za skromne mieszkania płacą od 300 tys. do 500 tys. funtów. Co ciekawe, z badania przeprowadzonego niedawno przez ekonomistów z Uniwersytetu w Chicago wynika, że to właśnie w tym w segmencie społeczeństwa grecki fiskus jest najbardziej stratny. Analizując dane bankowe ekonomiści zauważyli, że w 2009 roku przedstawiciele tych zawodów – nie elita, ale ludzie dobrze zarabiający – oszukali urząd skarbowy na 28 mld euro w niezapłaconych podatkach. Ta kwota pokryłaby jedną trzecią deficytu budżetowego z tamtego roku.
Zdaniem Theoharisa, ministra finansów Grecji, nieruchomości w Londynie to zaledwie drobna część miliardów, jakie Grecy wywieźli z kraju od 2009 roku. Z danych rządowych wynika, że w 2011 roku Grecy przelali 6 mld euro na konta w zagranicznych bankach. Dane z tego roku są jeszcze bardziej szokujące: tylko w pierwszej połowie 2012 roku z kraju wyciekło około 5 mld euro, twierdzi Theoharis. Większość transferów dokonano w okresie paniki przed dwiema turami wyborów w maju i czerwcu.
Wysiłki rządu Samarasa we wdrażaniu cięć budżetowych i restrukturyzacji greckiej gospodarki nieco oddaliły perspektywę wyjścia Grecji ze strefy euro. W lipcu odnotowano nawet pierwsze wzrosty – o 2 proc. – greckich depozytów bankowych. Namówienie Greków, by pieniądze zainwestowane w Londynie przywieźli z powrotem do kraju będzie jednak trudniejszym zadaniem, zwłaszcza teraz, gdy fiskus nabrał podejrzeń.