Sezon wakacyjny jeszcze trwał, choć była to już jego druga połowa. Temperatura w ciągu dnia nadal utrzymywała się w granicach 35 stopni. My, zamiast dopieszczać swoje ciało słonecznymi promieniami na ateńskich plażach i zażywać kąpieli morskich, wybraliśmy inną alternatywę.
Środek tygodnia, ja na urlopie, znajomi dzień wolny od pracy. Samochód jest, kierowca jest, a’la przewodnik też jest, więc może jakiś wyjazd poza naszą grecką aglomerację?
Pomysłów było kilka, lecz ostatecznie zdecydowaliśmy się na pieszą wycieczkę do Jeziorka Marathon (Λίμνη Μαραθώνα) w okolicach miejscowości o tej samej nazwie. Co niektórzy pomyślą, że powariowaliśmy totalnie. Lato w całej krasie, a nam wędrówek się zachciało. Ale spokojnie. Pomimo, że pogoda bezchmurna i słoneczna, mieliśmy szczęście, że teren, po którym kroczyliśmy był w dużej mierze zalesiony. Także góry ukazywały nam nie tylko swe uroki, ale dawały cień i chroniły nas przed słońcem. Właściwie były tylko dwa odcinki, gdzie zlewały nas siódme poty, lecz było to do wytrzymania.
I nastał ten oczekiwany dzień. Ponieważ należymy do grupy ludzi, których zwie się skowroneczkami, ze wstaniem porannym nie było najmniejszego problemu. Poza tym mocna grecka kawa, pozytywne emocje i szczypta humoru pozwoliły jechać nawet o 6 rano. Tak naprawdę wyjechaliśmy półtorej godziny później. Jechało się spokojnie i przyjemnie. Na szczęście nie spotkały nas takie nieprzyjemności jak korki na drodze, które bywają w tych okolicach dość częste i uciążliwe.
Przed dziewiątą zameldowaliśmy się na trasie. Naszym punktem początkowym była tablica wskazująca szlak pieszy numer 4, która znajduje się niedaleko zrujnowanej i nieciekawej średniowiecznej wieży Oinoi (czyt. Ini). Po zaparkowaniu auta, zabraniu najbardziej przydatnych rzeczy podeszliśmy do tablicy w celu małego zorientowania się w terenie. Chwila zastanowienia, kilka uwag od a’la przewodnika i ruszamy.
Pierwsza atrakcja pojawiła się już na samym początku. Przechodząc przez otwartą bramę po prawej stronie ujrzeliśmy malusieńki kościółek. Oczywiście mając w sobie ciekawość dziecka nie powstrzymaliśmy się, by zbadać okolicę bliżej. Na odchodne, widząc już pierwszy stos wysuszonych liści na ziemi, pobawiliśmy się jeszcze w jesienne zabawy.
Dzień nie trwa wiecznie więc po harcach ruszyliśmy dalej. Początkowo zapowiadało się, że trasa nie powinna być aż tak skomplikowana. Było przestrzennie i miło, a po drodze ukazywały nam się górzyste tereny.
Na początkowym odcinku trasy można też znaleźć jaskinię Pana, o której wspomniała nam starsza Pani, którą spotkaliśmy na drodze. Wracając do tematu. Nie było nam jednak dane natknąć się na jaskinię, gdyż lekko chyba zboczyliśmy z trasy. Swoją drogą trasa jest naprawdę miejscami słabo oznaczona. Powiedziałabym wręcz w ogóle nie ma kolorowych kwadracików, kółeczek czy trójkącików, którymi w Grecji oznacza się szlaki turystyczne.
Prawdę mówiąc to szliśmy trochę tak na wyczucie, gdzie były wydeptane ścieżki, czy ledwo co widoczne oznaczenia szlaków. Wchodząc głębiej w las, co rusz dostawaliśmy liśćmi po twarzy, a ostre krzaczyska albo zahaczały nam się o ubrania, albo robiły nowe „tatuaże” na nogach i rękach. Dobrze, że w pewnym momencie znaleźliśmy sobie prawdziwe kije do „nordic walking”. Niezniszczalne, niełamiące się, grube i ostre jak brzytwa, pokonujące każdą przeszkodę przed nami.
Podczas wędrówki, jeden z uczestników znalazł na drodze 2 euro. Kolega zapowiedział, że wyśle jokera (grecki totolotek) i w razie wygranej podzieli się z nami nagrodą. Od zakończenia naszej przygody milczy, jeśli chodzi o ten temat.😉
Och i trzeba wspomnieć o czosnku, który przygarnęła sobie koleżanka kilka kroków wcześniej. Bo jakaś pamiątka z wycieczki zawsze u niej w domu musi być. Zdradziła mi również, że mało kto wie, ale czosnek ma piękne kwiaty. Jest nawet odmiana ozdobna, koloru fioletowego i uprawia się go tylko ze względu na te kwiatuszki.
Natura, z jaką się tutaj zetknęliśmy, zachwyciła nas. Szczególnie zrobił na nas wrażenie biegnący wzdłuż szlaku mały strumyczek i jego malusieńkie wodospadziki.
Co chwila musieliśmy przez z niego przechodzić uważając na zanurzone do połowy różnej wielkości kamienie. Co niektóre były chwiejne lub zbyt małe, aby postawić na nich pewnie stopę. A o wypadek łatwo przy takich atrakcjach. Mnie samej noga się poślizgnęła. Na szczęście skończyło się na lekkim zamoczeniu buta.
Później już nie bawiliśmy się w skakanie po kamieniach tylko po prostu zdjęliśmy obuwie i przechodziliśmy przez wodę. Jej orzeźwiający chłód podziałał na nasze nóżki wręcz terapeutycznie. W połowie drogi postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, przeprać skarpeteczki i iść dalej, do celu.
Czekało na nas jeszcze jakieś półgodzinki żwawego spacerku. Jeden odcinek to prosta, szeroka i leśna dróżka, na której cieszyliśmy się z naszego głupkowatego nastroju. Zaś drugi, też oczywiście prosty, to asfaltowa droga pod górkę na otwartej przestrzeni. I tu już trochę miny nam zrzedły. Choć tragedii też wielkiej nie było. Co chwilę przystawaliśmy, aby wpisać do swojej pamięci te bajkowe, zielone krajobrazy. Im wyżej się wspinaliśmy tym nasze buzie coraz szerzej się otwierały i wypowiadały w zachwycie okrzyk WOW!!!
Tak, to jest to!!! Dla takich widoków warto tu przybyć. Wiedzieliśmy też, że finał jest już bliziuteńko. Minęliśmy otwartą zieloną furtkę, przed którą jest napisane wstęp wzbroniony – teren należy bowiem do greckiego zakładu wodociągowego EYDAP – wspięliśmy się jeszcze kilka kroków wyżej i ukazała nam się główna atrakcja, a właściwie dwie, czyli jeziorko i zapora Marathon.
Tu również zatrzymaliśmy się na pewien czas. W pobliżu umiejscowiony jest punkt widokowy, żeby nacieszyć oczy i utrwalić w pamięci te niesamowite widoki.
W oddali było widać dużą restaurację. Mieliśmy nadzieję, że po tej trzygodzinnej wycieczce będziemy mogli wypić coś zimnego i posilić się. Och, jakże wielkie było nasze rozczarowanie, kiedy po przejściu przez most okazało się, że restauracja jest nie dość, że zamknięta to na dodatek w opłakanym stanie. Przykry widok i to w takim miejscu. Po rozmowie z przydrożnym kotem, wypiciu ostatnich kropel zimnej wody zdecydowaliśmy się na powrót.
Przez jakiś czas szliśmy tą samą drogą, tym razem z górki i ponownie leśną prostą dróżką, aż dotarliśmy do znanego strumyczka. Jeśli będziecie w tym miejscu, a powinniście go dość łatwo znaleźć, niech wasze oczęta poszukają takiego małego kwadracika. Stamtąd, jeśli nie macie żadnych obaw, możecie napełnić swoje butelki czyściutką wodą, aby ugasić swoje pragnienie. My tak zrobiliśmy i nadal funkcjonujemy.
Po napełnieniu naszych butelek obraliśmy inną drogę, która bezpośrednio skierowała nas już do wspomnianej na samym początku wieżyczki.
Nagrzany do czerwoności samochód czekał na nas z utęsknieniem. Jeszcze tylko popróbowaliśmy trochę winogron, które rosły na polu tuż opodal, i można było jechać napełnić swoje brzuszki w fantastycznej indyjskiej tawernie w Marathon. Cudowni ludzie z Indii serwują tu przepyszne greckie souvlaki, na sposób indyjski. Oczywiście sekretem są przyprawy kuchni wschodu, także ogromnie, ogromnie polecamy!!!
I tak zakończyła się nasza wycieczka mierząca 11 kilometrów.
Dla tych, co lubią wiedzieć ciut więcej
Jezioro Marathon (Λίμνη Μαραθώνα) to sztuczne jeziorko znajdujące się w przepięknej górzystej okolicy w pobliżu wioski o tej samej nazwie. Jest oddalone od Aten około 50 kilometrów. Jego głównym zadaniem, do dnia dzisiejszego, jest zaopatrywanie mieszkańców Aten w pitną wodę. Decyzja o jego budowie była spowodowana gwałtownym wzrostem populacji w rejonie Aten, przez napływ uchodźców z Azji Mniejszej, w trakcie i po wojnie grecko-tureckiej (1919-1922). Budowa tamy trwała 3 lata (1926-1929). Powierzchnia jeziora to około 2,45 km², jego głębokość maksymalna wynosi 54 m. Zapora natomiast ma 285 m długości i 54 m wysokości.
Z ciekawostek mogę dodać, iż tama została w pewnej części zbudowana z wysokiej jakości białego marmuru – zewnętrzna jej okładzina – tego samego, który był wykorzystywany do budowy Partenonu. Jest to jedyny taki przypadek na świecie, gdzie przy budowie zapory wykorzystano tego rodzaju marmur. Ponadto zapora znajduje się zaledwie 10 minut jazdy samochodem od miejsca jednej z najważniejszych bitew w historii Grecji, czyli bitwy pod Marathonem w roku 490 p.n.e.
Jeśli nie masz samochodu jest na to sposób
Zazwyczaj piszę o takich wycieczkach z perspektywy osoby posługującej się transportem publicznym. Lecz ostatnio sprzyja mi los i na takie wycieczki pakuje się grzecznie do samochodu dobrych znajomych. Jest jednak możliwość, żeby na ten opisany przeze mnie szlak numer 4 dostać się autobusem dalekobieżnym określanym w Grecji jako KTEL. Autobus do miejscowości Marathon odjeżdża z centrum Aten przy Parku Pedion Areos, około 5 minut od zielonej stacji metra Victoria. Aktualny rozkład jazdy powinniście znaleźć pod wskazanym linkiem: KTEL Attikis: Athina – Marathonas
Z miejscowości trzeba dodatkowo pokonać około 3 km drogi asfaltowej do wieży i tablicy informacyjnej opisującej szlak. Jeśli dotrzecie do jeziora i tamy możecie również obrać inną drogę powrotu. Proponuję na przykład przejść przez most znajdujący się tam i już drogą asfaltową w prosty sposób dojdziecie do Marathon skąd weźmiecie autobus do Aten. Wydaję mi się, że ta droga powinna wam zająć do około 2 godzin. A idąc już tą drogą na pewno natknięcie się na przydrożne wielobranżowe sklepiki, tawerny i sympatycznych Greków i wszechobecne kociaki.
Szlak pieszy numer 4
Jezioro jak i zapora są wizytówkami północno – zachodniej Attyki. Warto je odwiedzić i nacieszyć się spokojem panującym tutaj. Z dala od zgiełku, samochodowych spalin, wśród gór i zieleni. Trasa szlaku należy do dość łatwych. Jeśli wybierzecie szlak pieszy numer 4 przechodzący przez wąwóz Oinoi i las ze strumykami podniesiecie sobie stopień trudności przejścia tej drogi. Przy takich pieszych wycieczkach pamiętajcie zawsze o podstawowym ekwipunku: dużo, dużo i jeszcze raz dużo wody, kanapki lub/i przekąski, dobre buty i odpowiedni i wygodny ubiór, okulary i/lub nakrycie głowy a także pomyślcie o solidnym kiju ‼️‼️‼️
Agnieszka Płotkowska
Witaj Grecjo