Na Krecie sezon wakacyjny już się w pełni. Wyspa kusi nie tylko wysokiej jakości serwisem turystycznym i malowniczymi plażami, ale oferuje też możliwość skorzystania z wielu wycieczek, z których najciekawszą wydał mi się jednodniowy rejs na Santorini. Wydawało mi się to proste, bo ani nie trzeba wyprawiać się samolotem, ani rezerwować hoteli. Rano ruszam, a wieczorem jestem z powrotem w Heraklionie, stolicy Krety. Miałem też parę obaw. Na przykład niepokoiła mnie 120-kilometrowa odległość Santorini od Krety. Ileż ten statek będzie płynął w jedną stronę? Cztery godziny, może dłużej? Co tam zobaczę, jak wpadniemy na tak krótko? Jak tam się po wyspie poruszać? Czy są samochody, czy na osiołkach? Czyli reasumując, warto czy nie warto? W moim przypadku odpowiedź była prosta, bo oprowadzam tego roku wycieczki na Krecie i musiałem odbyć rejs na Santorini w ramach szkolenia.
Zaskoczyła mnie ilość negatywnych opinii o tej wycieczce, ale miałem już dystans do malkontentów. Nabrałem go po zakupie samochodu pewnej marki, kojarzącej się z piratami drogowymi i gangsterami. Miał się psuć co miesiąc i być niewyobrażalnie drogi w utrzymaniu, a jakoś ani kosztów nie generuje, ani na warsztacie nie koczuje miesiącami. Pewnie marudzą ci, którym szkoda pieniędzy, albo powtarzają zasłyszane legendy. I może właśnie przez brak specjalnych oczekiwań wycieczka na Santorini okazała się jedną z największych niespodzianek mojego życia. Nie tylko ja mam takie odczucia, bo w rankingu najbardziej romantycznych miejsc Santorini wyprzedza Wenecję, a według czytelników Travel + Leisure jest najpiękniejszą wyspą świata. Czyli wyspa numer jeden na tej planecie. Tylko, że 120 kilometrów od Krety…
Pobudka była wczesna, bo autobus zabrał mnie z okolic Heraklionu o 6.20. Była więc okazja cieszyć się wschodem słońca i rześką poranną bryzą. Kierowca miał listę, z której wyczytywał uczestników każdego przystanku, a każdemu wsiadającemu dawał karteczkę z numerem autokaru powrotnego. Poczułem, że ktoś to dobrze zaplanował i że organizacja będzie dobra. Po trzydziestu minutach byliśmy już w porcie, gdzie panie mówiące po polsku skierowały nas po odbiór biletów. I tu kolejna niespodzianka. Na bilecie był numer autobusu, do którego miałem się udać po przybyciu na Santorini. Prowadzono mnie jak za rękę, krok po kroku. Wszystko proste, jasne i oczywiste. Od autokaru, który mnie przywiózł do przystani, było 100 metrów do punktu z biletami, a później 100 metrów do olbrzymiej rampy promowej. Pierwsza atrakcja to wejście na prom. Poczułem się, jakbym wsiadał na pokład statku kosmicznego z jakiegoś filmu science fiction. Prom był po prostu ogromny. Ale nie było czasu się wałęsać, bo obsługa sprawnie nas pokierowała na pokład pasażerski, gdzie z kolei wskazano nam fotele, które mieliśmy na biletach. O ile pokład samochodowy przypominał prom na księżycu jakiejś odległej planety, o tyle przestrzeń pasażerska wyglądała jak wnętrze olbrzymiego luksusowego samolotu albo kasyna. Duże, bardzo wygodne fotele, bar, kawiarnia i eleganckie uniformy załogi tworzyły obraz elegancji i komfortu. Z każdą chwilą cieszyłem się coraz bardziej. Już prom był atrakcją samą w sobie. A jak ruszył z portu i nabrał pełnej prędkości, to ludzie aż powstawali z foteli. Ten prom to olbrzymi katamaran, pędzący z taką szybkością, że rejs do portu Santorini zajmuje mu trochę ponad 2 godziny.
Prom jest też bardzo zwinny, więc szybko ustawia się w porcie tyłem tak, by sprawnie opuścić rampę. Na miejscu kolejne pozytywne zaskoczenie. Autobusy z numerami, jakie wszyscy mieliśmy na biletach, były. Kierowcy stali z tabliczkami. Jak na ponad 1000 pasażerów, wszystko odbywa się bardzo sprawnie. Nie jak na dworcu PKP, gdzie zawsze jest kotłowanina i ludzie biegają we wszystkich kierunkach, bo nikt niczego nie wie.
Zająłem miejsce w klimatyzowanym autokarze, który wkrótce ruszył. Tak się zaczął kalejdoskop widoków, których nie zapomnę do końca życia.
Kaldera Wykuta w stromym klifie droga na krawędź krateru wije się wąską serpentyną na wysokość prawie 300 metrów. Właściwie kaldery, a nie krateru. Kaldery są efektem zapadnięcia się wulkanu i są zazwyczaj dużo większe od kraterów wulkanicznych, będących efektem wybuchu wulkanu.
Autokar piął się zawiłą drogą w górę, a pasażerowie oniemieli, patrząc na bajkową kalderę, która widziana z góry pokazywała swój majestatyczny ogrom. Kaldera sama w sobie jest atrakcją i warto ją odwiedzić jako niezwykle atrakcyjną wizualnie formację geologiczną.
Od krawędzi kaldery dzieliło nas już tylko 20 minut od pierwszego przystanku. Nie chciało mi się wierzyć, jak na tej wulkanicznej wyspie, pozbawionej choćby jednego źródła wody, może coś wyrosnąć. Niespodzianką więc była obfitość winnic, które wyrastają na suchej i niegościnnej glebie wulkanicznej. Winnice Santorini to jedne z niewielu, jakie przetrwały XIX-wieczne zarazy, które przetrzebiły większość winnic europejskich. Jest więc okazja spróbować win ze szczepów starożytnych. Krajobraz urozmaicały stare wiatraki, w których zrobiono pokoje gościnne, oraz samoloty podchodzące do lądowania na pobliskim lotnisku.
Wreszcie zatrzymaliśmy się na parkingu w wiosce Oia. Sprawnie ruszyliśmy kamiennymi schodami w stronę punktu widokowego przy kościele. Przy kościele podszedłem do krawędzi kaldery i oniemiałem. Widok, jaki się rozpościerał przede mną, nie przypominał niczego, co widziałem do tej pory w życiu. Jakieś maleńkie domki wybudowane w niemożliwym wręcz miejscu, jeden nad drugim, i to w stylu, który mógłby być wynikiem współpracy Pabla Picassa z Antonim Gaudim. Patrzyłem na Oię i nie wierzyłem własnym oczom. Labirynt małych, krętych uliczek, wijących się między domkami, rodem jak z serialu o jaskiniowcach albo filmu o jakiejś obcej cywilizacji. Tego nie da się opisać słowami, tego trzeba po prostu doświadczyć. Widziałem, że większość zdjęć, kalendarzy czy pocztówek z Grecji jest robiona właśnie na Santorini, ale co innego widzieć zdjęcie, a co innego mieć to wszystko dookoła siebie.
Oia po prostu jest jak ze snu. Tak nierzeczywista, że przerasta wszelkie oczekiwania. Zapuszczałem się w główną uliczkę, z której zbaczałem co chwilę, by eksplorować kręte i tajemnicze zaułki, z których mogłem obserwować najpiękniejsze krajobrazy na ziemi. Moim celem były ruiny weneckiej twierdzy, skąd rozpościerają się najlepsze widoki. Ale przecież tam co minutę było nowe, niezwykłe miejsce. Człowiek chciałby zabrać ze sobą te widoki, jakoś uwiecznić, pokazać bliskim. Ale tam trzeba po prostu być. Choć raz w życiu. Tym pięknem nie da się nasycić. Rozmawiałem z kierowcą naszego autobusu, który od 5 lat jeździ na Santorini. Codziennie widzi te niezwykłe krajobrazy i mówi, że nie nasycił się jeszcze. Może to jest właśnie urok Santorini, że nie da się nią nasycić?
Droga do ruin twierdzy zajęła mi około 10 minut. Miłą niespodzianką był brak tłumów, bo większość turystów siedziała w kawiarniach albo zanurzyła się w maleńkich sklepikach z pamiątkami. Jedne z nich oferowały lokalne wino, inne markowe ekskluzywne produkty, a jeszcze inne ręcznie wyrabiane pamiątki nawiązujące do sztuki cykladzkiej. Natrafiłem też na kilka galerii oferujących obrazy i rzeźby, których twórcy kontynuowali estetykę sprzed kilku tysięcy lat. Rzeźby wydawały się jednak bardzo współczesne i nie powinno to dziwić, bo wielu twórców, takich jak Moore, Modigliani czy Brâncuși, czerpało z wzorców cykladzkich pełnymi garściami. Rzeźba cykladzka była inspiracją dla twórców nowoczesnej szkoły rzeźbiarskiej, a zwłaszcza dla nurtu kubistycznego.
Połączenie rzeźby cykladzkiej, surrealistyczno-kubistycznej architektury i monumentalnych krajobrazów wywołuje w nas wrażenie przebywania w najdoskonalszej galerii sztuki, gdzie w niewyobrażalny sposób komponują się twory natury z dziełami człowieka. Santorini to miejsce, gdzie nie ma wyznaczonej granicy między galerią a codziennością. Nie ma budynku, który zamyka w sobie piękno i oddziela je od ulic i sklepów. Na Santorini piękno nas otacza i przenika tak, że doświadczamy go wszystkimi zmysłami. Tego trzeba po prostu doświadczyć.
Kolejnym punktem zwiedzania była stolica wyspy Fira, która oczarowała mnie swoim orientalnym charakterem. Jej kręte uliczki tworzą istny labirynt, który może się kojarzyć z „Baśniami 1000 i jednej nocy” albo plenerami „Księcia Persji”. Najpierw orientalny bazar, a za chwilę zaułki średniowiecznego miasteczka, które pozostawili po sobie Wenecjanie władający wyspą w XIII wieku. Znów zapuściłem się w malownicze zaułki, by podziwiać, fotografować, a przede wszystkim doświadczać piękna, jakie można tylko zobaczyć w snach. W Firze był czas, by coś zjeść, wypić kawę albo odwiedzić kościół, który swobodnie nawiązywał do architektury mauretańskiej. Można też było zejść 588 schodami do starego portu albo zobaczyć transportowe osiołki, na których dostarcza się zaopatrzenie albo bagaże turystów. Jest też kolejka linowa, którą można zjechać do starego portu.
Naszą wycieczkę kończył zjazd drogą wykutą w stromym klifie, z której podziwialiśmy majestat potężnej kaldery wulkanicznej.
W porcie promowym znów wszystko poszło sprawnie i szybko. Potężny prom w ciągu kilku minut wchłonął ponad 1000 pasażerów i dziesiątki samochodów do swojego przepastnego wnętrza.
Zabierałem się do opisania moich wrażeń z wizyty na Santorini przez kilka dni. Trudno mi było znaleźć słowa, jakimi mogłem je opisać. Doświadczenie Santorini było czymś innym niż to, czego doświadczałem do tej pory. Widziałem piękne góry, niezwykłe katedry, muzea, zamki czy starówki miast, ale to, co zobaczyłem w czasie wycieczki na Santorini, przerosło zarówno moje dotychczasowe wrażenia, jak i moje wyobrażenia. Santorini jest jak ze snu.
Na koniec chciałem odpowiedzieć na pytanie, czy warto się tam wybrać na jednodniową wycieczkę. Zatem tak, tak i jeszcze raz tak. Są takie niezwykłe miejsca na świecie jak Wielki Kanion Kolorado, Piramidy w Egipcie czy Chiński Mur. Ale żeby się do nich dostać, trzeba wydać tysiące i wybrać się na koniec świata. Santorini jest za to blisko. Zawsze wyjątkowe miejsca wymagają od nas pieniędzy i wysiłku, właśnie dlatego są one wyjątkowe. Wyjątkowe miejsca nigdy nie są za rogiem, 5 minut spacerem od domu. Docieranie do nich jest zawsze wyprawą, a dla miłośników piękna stworzonego przez naturę albo rękę człowieka jest nawet pielgrzymką. A Santorini jest tylko 2 godziny od stolicy Krety.
Christian Arnidis, autor przewodnika „Moja Grecja” i „Grecja nieznana”/ mojagrecja.com.pl