16 września minęła kolejna, 47 rocznica śmierć niezapomnianej primadonny, która swoim niepowtarzalnym talentem i wspaniałym głosem podbiła cały świat. Kiedy Maria Callas była u szczytu swej kariery, występom z jej udziałem towarzyszyły sale wypełnione po brzegi i tłumy wiwatujących na jej cześć. Napisano o niej setki artykułów, książek i opracowań, nakręcono wiele filmów – fabularnych i dokumentalnych, a nawet powstały sztuki teatralne inspirowane biografią artystki. Czy to jednak wystarczy, aby poznać tę wielką Greczynkę, która chciała być obywatelką świata, a była kobietą targaną skrajnymi uczuciami?
Maria pragnęła żyć pełną swego życia, ale była kruchą i zalęknioną istotą, pragnęła towarzystwa, pochwał i życzliwości, sama jednak nie przestrzegała reguł społecznych. Wprawdzie pasowała jak ulał do roli sławnej diwy, ale – jak mówiła o sobie samej z humorem – posiadała też wszelkie wady i zalety gospodyni domu. Uwielbiała sztukę, hołubiła swojej własnej karierze, kochała mężczyzn i prawione przez nich komplementy, ale doceniała też dobre jedzenie, piękny wystrój wnętrz i spokój domowego zacisza. Zmarła przedwcześnie – bo zaledwie w wieku 53 lat – w Paryżu, po kilku latach samotności, milczenia i odosobnienia od wielkiego świata, do którego posiadała wszystkie potrzebne przepustki. Do stłamszenia własnego talentu i wygaszenia w sobie gwiazdy doprowadziła Marię nieszczęśliwa miłość do najbogatszego w owym czasie człowieka na ziemi. Uczucie Greczynki do jej rodaka – Arystotelesa Onassisa – wypełniło ostatnich 20 lat jej życia. Niestety, ich romans – zwany Romansem Złotych Greków lub Romansem Ostatnich Bogów z Olimpu – kosztował ją głęboką depresję, zakończoną śmiercią.
Kariera Marii
Maria Callas – a właściwie Maria Anna Cecylia Sofia Kalogeropoulou – urodziła się w 1923 roku w Nowym Jorku, w rodzinie greckich emigrantów. Już jako małe dziecko rozpoczęła swoją edukację w szkole muzycznej. Od najmłodszych lat muzyka miała jej zastępować miłość i czułość. Tych uczuć nie zaznała nigdy od swojej matki, która nie potrafiła przytulić Marii, nawet kiedy była maleńka. Dziewczynka szukała także pocieszenia w jedzeniu, spędzając wolne chwile w kuchni. Była brzydka i bardzo gruba, a na dodatek nosiła mocne okulary krótkowidza. Gdy miała osiem lat, zaczęła pobierać lekcje fortepianu; mimo nieatrakcyjnego wyglądu jej piękny głos zapowiadał wielką karierę.
Droga po sukces nie zaczęła się dla Marii w Ameryce, lecz w Grecji, do której w roku 1937 dziewczyna przypłynęła wraz z matka i siostrą. W Nowym Jorku został ojciec – jej najbliższa, ukochana osoba. Kiedy artystka miała niespełna dwadzieścia lat, zadebiutowała w Królewskiej Operze Ateńskiej. W roku 1942 – przerażającym czasie wojny, głodu i destrukcji – podczas wykonywania arii w operze Pucciniego, Maria odkryła światu swój wspaniały talent. Nad rozwojem jej głosu, jedynym w swoim rodzaju sopranem dramatycznym czyli koloraturowym, pracowała słynna gwiazda hiszpańska Elvira de Higaldo, która – mieszkając w Atenach – czuwała nad Marią i jej lekcjami śpiewu. Po zakończeniu wojny sopranistka wróciła do ojca, by w latach 1945-1947 szlifować w Nowym Jorku swój niezwykły głos oraz szukać możliwości angażu na scenach operowych.
Właściwa kariera Marii zaczęła się w 1947 roku. Gdy wystąpiła w Weronie w roli „Giocondy”, wywarła ogromne wrażenie na publiczności słynnej „Areny”. Dwa lata później ukazała się jej pierwsza płyta fonograficzna, zawierająca trzy wspaniałe arie. Callas zaczęła występować i śpiewać na dobre, z przedstawienia na przedstawienie zdobywając coraz więcej rozgłosu i sławy. Podpisała także umowę z wytwórnią płytową EMI, rozpoczynając ciężki okres pracy w studiu. Przez osiem lat nagrywała płytę za płytą. Początkowo występowała w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech, aby z czasem podróżować i śpiewać na całym świecie. Artystka wspinała się na wyżyny artyzmu, a jej wykonania operowych arii po dziś dzień pozostają niedoścignionym wzorem. „Łucja z Lamermooru” Donizettiego, „Turek we Włoszech” i „Cyrulik Sewilski” Rossiniego, „Moc przeznaczenia”, „Nabucco”, „Aida” czy „Traviata” Verdiego – tu Maria Callas nie miała sobie równych. Ona sama starała się tak dobierać artystów, aby stawać na scenie z najlepszymi z najlepszych, odrzucając słabszych czy mniej znanych. Artystka nie chciała niczym zaszkodzić swej własnej karierze. Dzięki morderczej pracy i niezaspokojonej ambicji stała się primadonną mediolańskiej La Scali i Metropolitan Opera.
Życie zawodowe Marii Callas opierało się właściwie na barkach zaledwie jednej osoby. Giovanni Battista Meneghini był wielkim entuzjastą opery, impresario, zamożnym przedsiębiorcą włoskim oraz mężem artystki. Po latach Maria mówiła o Giovannim, że kochała go jak córka kocha swojego ojca. Nie pozwalał jej marnować czasu na spotkanie towarzyskie, trzymając ją – niczym drogocenny skarb – zazdrośnie w domu. Kiedy po występach pojawiała się wśród ludzi, przyjmując od nich owacje i rozdając autografy, denerwował się, widząc wokół niej tłumy. Nie akceptował propozycji uczestniczenia w przyjęciach, chyba że dotyczyły one spotkań z jego rodziną. Nie docenił Marii nawet wtedy, gdy otrzymała zaproszenie na kawę do książąt Monaco w Monte Carlo. Żyjąc w tak ciasnym wymiarze, egzystencja artystki stawała się coraz bardziej trudna i pełna melancholii.
Za zasłoną
Maria, dopóki nie poznała Onassisa, żyła, spała, jadła, poruszała się i oddychała wyłącznie z myślą o swoich występach. Kariera wypełniła jej każdą możliwą przestrzeń życia. Dziś, po wielu dekadach, zapamiętaliśmy jej wspaniałe kreacje sceniczne, ukazujące artystkę jako smukłą i czarująco piękną kobietę. Ale ta żywa kobieta miała problemy sama ze sobą. Jak wiele Greczynek, nie potrafiła odmówić sobie jedzenia, objadała się do nieprzyzwoitości, często korzystając nawet z niedojedzonych resztek osób siedzących obok. Kiedy poznał ją Franco Zeffirelli, miał powiedzieć, że to najbrzydsza artystka na świecie; Maria Callas ważyła wówczas 106 kg, a jej wydatny nos podkreślały charakterystyczne, mocne okulary osadzone w grubej oprawie. Gdy po przedstawieniu „Aidy” w Weronie jeden z krytyków napisał, że nie może znaleźć różnicy między nogami słonicy a nogami Aidy, Maria rozpłakała się i nie umiała przestać rozpaczać przez kilka dni z rzędu. Gdy postanowiła przyjąć rolę Łucji w operze „Łucja z Lammermooru”, nawet najbliżsi mówili, że to niemożliwe. Obawiano się, że osoba z tak masywnym wyglądem nie będzie wiarygodna w wykonaniu tytułowej, wysublimowanej roli. Zraniona tak przykrymi opiniami, Maria zgłosiła się do specjalnej kliniki, znanej z dyskretnych terapii redukcji wagi i wyszczuplania osób bogatych. Oprócz drastycznego ograniczenia diety, kuracja polegała na połknięciu tasiemca, pozwalając pasożytowi na ingerencję w ludzkie zdrowie i penetrację ciała. Tym niemniej udało się jej stracić prawie połowę swoich kilogramów i osiągnąć wymarzona sylwetkę.
Utrzymanie diety w ryzach stało się przyczyną ciągłego niepokoju i stresu. O Marii opowiadano, że urządzała straszliwe sceny podczas prób i w trakcie pracy z innymi artystami. Sama nigdy się nie przyznała, że zdarzyło się jej kogoś kopnąć czy rzucić krzesłem. Prawdą jest, że za żadne skarby świata nie chciała współpracować z osobami, których oceniała jako słabych artystów. „Nie chcę, aby moje imię kojarzyło się ze złym gustem” – mawiała. Miała też inną słabość – łaknęła komplementów, choćby nie były prawdziwe. Mawiała, że jej przyjacielem jest ten, dla którego jest zawsze doskonała (choć wiedziała, że doskonałą nie jest). Potrzebowała ciągłego wsparcia emocjonalnego, ciągłego potwierdzania własnej wartości. Musiała słyszeć od innych, że jest najlepsza, najpiękniejsza, wyjątkowa. Mawiała też, że od najmłodszych lat boi się biedy. Jej praca na scenie, małżeństwo z zamożnym włoskim przedsiębiorcą i przyjaźń z Onassisem zapewniały jej dobrobyt. Ale mimo to nieustannie oszczędzała. „Zawsze obawiałam się, że umrę w biedzie” – powiedziała w swoim ostatnim wywiadzie. I pomimo majątku, jaki posiadała, strach ten nie opuścił jej do końca.
Spotkanie złotych Greków
W roku 1957 37-letnia Maria Callas wchodziła w dziesiąty rok swego małżeństwa z Meneghinim. Był on od niej o wiele starszy, dużo niższy i wyglądał przy żonie jak jej ojciec. Pomimo, że jej popularność zaczęła nieco spadać, artystka wciąż znajdowała wiele radości w występach, a także w wydarzeniach tak zwanych wyższych sfer, gdzie mogła i potrafiła błyszczeć.
W tym czasie Maria poznała Arystotelesa Onassisa – ulubieńca greckich bogów, o którym mawiano, że jest współczesnym Midasem. Niczym mitologiczny król z Krety, miliarder miał imponujące zdolności przemieniania swych idei w bogactwo. Ich pierwsze spotkanie miało miejsce podczas przyjęcia zorganizowanego na cześć artystki; obecny tam Onassis podszedł do Callas, ucałował jej dłoń i powiedział po grecku: „Moja pani, przypominasz mi grecką boginię. Dokładnie tak sobie panią wyobrażałem. Poznać panią to dla mnie honor. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy”. Przez następnych siedem dni, gdziekolwiek pojawiała się Callas, Arystoteles wyłaniał się zaraz obok. Maria była obsypywana komplementami i ogromnymi bukietami pięknych róż. Kwiaty dostarczano jej nieustannie; do apartamentów, gdzie się zatrzymywała, do restauracji, gdzie w południe spożywała lunch czy do garderoby przed jej wieczornymi występami. Z początku dołączany był bilecik z życzeniami powodzenia, który ktoś skreślił w języku greckim. W późniejszych dniach nie było już żadnej karty czy podpisu, ale Maria nie musiała nawet pytać, kto je nadesłał.
Kiedy 17 czerwca, po wspaniałym wystawieniu „Medei” Callas i jej mąż wzięli udział w przyjęciu w Dorchester, spotkali tam Onassisa ponownie. Wspaniały bankiet, fundowany przez miliardera na cześć Marii, dosłownie pozbawił ją tchu. Pomimo, iż włoska rodzina jej męża była zamożna i należała do elity finansowej, w porównaniu z fortuną Onasisa, mogli się oni czuć jak ubodzy krewni. Arystoteles zaprosił do opery na przedstawienie czterdzieści osób, a kolejnych 160 na przyjęcie. Był to najbardziej wystawny bankiet ze wszystkich dotychczasowych, organizowanych na cześć Marii. Sala była udekorowana różowymi, oszałamiająco pachnącymi orchideami i rozkwitającymi różami. Wiele razy wcześniej Callas słyszała zdanie: „Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem”, ale teraz było w pełni realizowane.
W operowym foyer Onassis i Meneghini zostali sfotografowali w uścisku; Arystoteles po jednej stronie Marii, a Giovanni po drugiej. Strzał okazał się proroczy. Arystoteles nie opuszczał jej boku, wiernie krocząc przy Marii. Kiedy przez przypadek wspomniała, że lubi tango, Onassis od razu skierował się w stronę dyrygenta, wręczając mu pięćsetfuntowy banknot. Przez całą noc orkiestra grała tylko ogniste rytmy ulubionych melodii Callas. Arystoteles zapraszał Marię do wspólnego rejsu z nim i żoną Tiną na słynnym jachcie „Christina”. I choć Giovanni Batista nie okazywał zbyt wielkiego entuzjazmu dla tego pomysłu, to dla małej dziewczynki, jaką wciąż miała w sobie Callas, wszystko to, co działo się dookoła niej, było jak sen na jawie. Pomimo sprzeciwu męża, Maria postanowiła, że wyruszą w rejs. Przed rozpoczęciem podróży artystka spędziła wiele godzin na wędrówkach po butikach i sklepach Mediolanu, gdzie wydawała miliony lirów na stroje kąpielowe, kreacje wieczorowe oraz bieliznę.
Na pokładzie wartego trzy miliony dolarów pływającego pałacu Onassisa, mającego rozmiary zbliżone do futbolowego boiska, odpoczywały największe osobistości Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Grecji. W prywatnym studio Arystotelesa wisiał oryginalny obraz El Greco, był też wspaniale ozdobiony cennymi kamieniami posąg Buddy, mozaikowy basen z wierną reprodukcją fresków z pałacu króla Minosa na Krecie, rozległy dąb rosnący po środku salonu i lazurowy kominek. Prywatna łazienka miliardera była podobna do antycznej świątyni; w jej wnętrzu znajdowała się wanna, przyozdobiona latającymi rybami i delfinami.
Dla Marii trzy tygodnie wojaży po Morzu Śródziemnym wydawały się być jak błogostan. Arystoteles opowiadał swojej nowej przyjaciółce o trudnym dzieciństwie, dorastaniu w nędzy, o tym, jak wchodził w dorosłe życie siedemnaście lat przed Marią, w greckim mieście Smyrna na wybrzeżu Turcji. Maria była nim oczarowana. Kiedy „Christina” opuszczała port w Istambule, na pokładzie zabrakło męża Marii, który wrócił do Mediolanu; Onassis udostępnił mu nawet własny odrzutowiec. Decyzja Giovanniego Battisty była podyktowana wizytą w tamtejszym Prawosławnym Patriarchacie, gdzie Atenogoras – zwierzchnik kościoła greckiego – pobłogosławił Marię i Arystotelesa niczym nowożeńców. Artystka pierwszy raz w życiu była tak zakochana w mężczyźnie, i nie sprawiało jej to różnicy, że nie są wolnymi ludźmi, ani że romans ten rozgrywa się na oczach całego świata. W końcu kto jak kto, ale ona była do tego przyzwyczajona, że życie i scena mogą splatać się w jedno.
Inna Callas
Maria pierwszy raz w życiu czuła się tak szczęśliwa. Onassis dał jej to, o czym wcześniej nie mogła marzyć. I nie chodziło tu o bogactwo. To on po raz pierwszy sprawił, że poczuła się nie tylko podziwianą artystką, ale także podziwianą kobietą. Był wobec niej grzeczny, rycerski i adorował ją, jak tylko mogła pragnąć. Jej radość stała się przyczyną prześladowania przez prasę i reporterów, którzy nie odstępowali ich na krok, towarzysząc we wszystkich publicznych wyjściach. Jako mężatka była nieraz kąśliwie oceniania, dlatego w oficjalnej wypowiedzi dla mediów stwierdziła: „Potwierdzam, że moje małżeństwo jest skończone. To wisiało w powietrzu od jakiego czasu. Teraz jestem swoim własnym organizatorem. I proszę mnie zrozumieć i uszanować moją prywatną sytuację”. Zapytana o swą relację z Grekiem zakończyła wypowiedź słowami: „Pomiędzy Onassisem seniorem a mną istnieje długoletnia przyjaźń. Jestem z nim również związana w kwestiach interesów. Jeśli będę miała coś jeszcze do powiedzenia, to zrobię to na pewno w odpowiednim momencie”.
Kiedy we wrześniu 1959 roku Callas zakończyła nagrywanie nowej płyty, od razu wsiadła w Wenecji na jacht „Christina”. Tym razem zakochanym towarzyszyła siostra Onassisa oraz jej mąż. Tymczasem żona Arystotelesa, młodsza o ponad dwadzieścia lat Tina, udała się do Paryża, gdzie zatrzymała się w domu swego ojca, greckiego armatora Stavrosa Livanosa. Ze względu na wspólne dzieci, Arystoteles był potulny jak baranek, ale Tina nie zamierzała wybaczyć mu tej publicznej zniewagi. Chociaż obydwoje od lat zdradzali się nawzajem i między małżonkami nie było już praktycznie żadnego pożycia, nigdy dotychczas Onassis nie wymierzył żonie tak potężnego policzka.
Tymczasem zakochana Callas wydawała się zupełnie zapomnieć o własnej karierze operowej, wielkim sukcesie, międzynarodowym uznaniu i wspaniałych kreacjach scenicznych. Nie interesowały ją ani nowe kontrakty, ani propozycje płynące z najlepszych teatrów i oper. Niemniej była ona mocno zszokowana, kiedy prasa wyliczyła i porównała liczbę jej koncertów sprzed i w trakcie trwania romansu z Onassisem. W roku 1958 wystąpiła w 28 przedstawieniach, prezentując siedem różnych oper w sześciu miastach; w roku 1960 miała tylko siedem występów w zaledwie dwóch miastach. W roku 1961 pokazała się w „Medei”, w której widziano ją dwukrotnie – w mediolańskiej La Scali i w greckim antycznym teatrze w Epidawros; natomiast w 1962 roku wystąpiła wyłącznie w Mediolanie. W 1963 roku Maria nie widziała sceny w ogóle, a w 1964 roku odbył się jej ostatni występ.
Jak większość naszych radości na tym świecie, tak i szczęście Marii nie trwało wiecznie. Słynna śpiewaczka bardzo liczyła na małżeństwo. Niestety…
Ślub
Onassis nie palił się do żeniaczki z Marią. Wprawdzie obsypywał ją drogocennymi prezentami, ale z czasem trzymał się od niej coraz bardziej na dystans. Widać było, że jego miłosny zapał topnieje z miesiąca na miesiąc. W wielkich i pustych rezydencjach ukochanego miliardera Callas coraz częściej bywała sama. Onassis spędzał dużo czasu ze swoimi dziećmi, próbując odzyskać ich miłość i pozostać przy nich w czasie burzliwego dojrzewania. Zaczął się także spotykać z innymi kobietami, co nie umknęło uwadze prasy. Maria czekała tygodniami, jednak jej kochanek ani nie zadzwonił, ani nie odpowiadał na jej telefony. Po okresach milczenia Onassis zaczynał przysyłać kwiaty, zapewniać o swej adoracji i porywać na wspaniałe kolacje. Ból i gniew Marii szybko przemieniały się w radość. Każde ponowne spotkanie było dla niej niczym nowy miodowy miesiąc. Poza tym dużo rozmawiali o małżeństwie. Maria wydała nawet oświadczenie dla prasy, dotyczące ich wspólnej przyszłości, tymczasem… Onassis stwierdził, że to tylko jej mrzonki i fantazja! Maria znów zamieniła się w posłuszną kochankę, która milczy. A Arystoteles zachowywał się jak turecki pasza we własnym haremie. Kiedy nie miał ochoty dłużej oglądać Marii, nic nie stało dla niego na przeszkodzie, aby zatrzymać „Christinę” w najbliższym porcie i zostawić kobietę na brzegu. Na przeprosiny – aby wyrazić swą skruchę – mógł nawet obejrzeć zamek we Francji, który miał być wspólnym gniazdkiem artystki i miliardera. Maria nie posiadała się ze szczęścia, jednak miesiąc później posiadłość kupił ktoś inny.
Triumfem Onassisa była namowa Marii do przyjęcia propozycji występów w Grecji. Zaproszenie Callas do antycznego teatru w Epidawros miało dla niego mistyczne znaczenie. Obydwoje odłożyli wszelkie swoje zajęcia „na później” i pod niebem Hellady spędzili wspaniałe chwile. Maria była przekonana, że kiedy Arystoteles ją kocha, wszystko jest możliwe. Sierpniowe przedstawienie na Peloponezie stało się jednym z najważniejszych wydarzeń jej życia. Callas ubóstwiała swego mężczyznę i akceptowała wszystkie wady jego osoby, adorując je na równi z jego zaletami.
Zmiany
W roku 1963 Lee Radziwil, wspomniała Onassisowi, że jej siostra Jackie Kennedy niedawno poroniła i bardzo cierpi z tego powodu. W ramach rekonwalescencji miliarder zaoferował jej rejs swoim jachtem, a ona – o dziwo – nie odmówiła, chociaż ani prezydent USA, ani Callas nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. W tym samym czasie okazało się, że w ciążę zaszła Maria. Nie mogła się doczekać, aby podzielić się tą wspaniałą wiadomością z ojcem swego upragnionego dziecka. Cieszyła się na te narodziny bardziej niż na czegokolwiek innego w swoim życiu. Onassis wydawał się jednak dużo mniej szczęśliwy. Jego brutalne i pozbawione uczuć zachowanie było dla Marii tak wielkim źródłem stresu, że nie zdołała donosić ciąży do końca. Homer urodził się zdecydowanie za wcześnie. Maria pochowała swojego synka samotnie, na cmentarzu w Mediolanie. Jego grób odwiedzała do końca życia, zawsze raz w miesiącu w dniu, w którym urodził się, aby chwilę później umrzeć.
Po tej stracie Maria była pełna coraz większych rozterek, nieustanie trwając w niewoli własnego lęku, zastrzeżeń i walki wewnętrznej. Nie mogła już żyć z Onassisem, a jednocześnie nie wyobrażała sobie życia bez niego. Mając 43 lata, nie posiadała ani swojego miejsca, ani domu, rodziny, męża czy dziecka, którego tak bardzo pragnęła. Aby ją pocieszyć, Onassis kupił jej apartament w Paryżu. Niewiele to zmieniło, ponieważ nadszedł dzień, kiedy służący Arystotelesa powiedzieli prasie, że rozkazano im spędzić cały wieczór w swoich pokojach, gdyż Grek gotował „dla specjalnego gościa”. Od tej pory Maria wiedziała, że Arystoteles ma nowy romans. Wiedziała też intuicyjnie, że ten przypadek różni się od innych. Zaczęła zażywać tabletki uspokajające, bez których nie potrafiła już zasnąć do końca życia.
Szybko wyszło na jaw, kto był owym gościem specjalnym. Gazety doniosły, że widziano Onassisa na kolacji z Jackie w „El Marocco” na wyspie Mykonos. Kryzys nadszedł, gdy Greczynka zjawiła się niespodziewanie na „Christinie”, jednak właściciel jachtu poinstruował ją, by natychmiast wracała do Paryża i tam na niego czekała. W październiku 1968 roku Maria otrzymała wiadomość, że Onassis i wdowa Kennedy właśnie się pobrali.
Minął zaledwie tydzień od ślubu, a Onassis był u Marii z powrotem. Bardzo chciał zbliżyć się do niej ponownie, a Greczynka nie potrafiła go odrzucić. Opowiedział jej, że Jackie w ciągu zaledwie paru dni wydała już milion dolarów na zakupy, inwestując głównie w drogocenną biżuterię. Callas, jak zawsze zapatrzona w swą miłość, zaczęła wierzyć, że małżeństwo z Amerykanką to tylko przygodny kaprys. Do Europy przyleciała żona, zdenerwowana publikowanymi w prasie zdjęciami czule trzymających się w objęciach dawnych kochanków. Następnego dnia małżonkowie zjedli kolację w tym samym lokalu, w którym dzień wcześniej Maria była z Arystotelesem. Niestety, rachunek zapłaciła Callas, która wylądowała w szpitalu z diagnozą niebezpiecznego przedawkowania środków nasennych.
Chociaż Callas przepowiadano głęboką depresję, to niespodziewanie – po bardzo poważnym kryzysie – rozpoczęła próbę nadrobienia straconego czasu. Zaczęła grać w filmach, występować na scenie, pojawiać się na wielkich przyjęciach. Zajęła się także edukacją innych, dając w słynnej nowojorskiej Julliard School of Music lekcje śpiewu. Zapytana o komentarz w związku z małżeństwem swego wieloletniego kochanka, odpowiedziała, że życzy „młodej parze” powodzenia i gratuluje Jackie, że zapewniła swoim dzieciom…przyszywanego dziadka.
Śmierć
Arystoteles umarł dwa razy. Pierwszy raz w styczniu 1973 roku, kiedy musiał odłączyć aparaturę sztucznie podtrzymują życie syna Aleksandra. Jego ukochane dziecko rozbiło się w prywatnym samolocie, przejmując stery za ojca, na co bardzo nalegała Jackie Kennedy. Aż do śmierci Arystoteles starał się wyjaśnić przyczynę awarii. Fundował wielomilionowe nagrody, bo w nieszczęśliwy wypadek nigdy nie uwierzył. W nieszczęściu i żałobie wspierała go Maria. Pojawiał się w jej apartamencie znacznie częściej niż kiedykolwiek wcześniej – łączyła ich już nie tylko miłość, na którą patrzył cały świat, ale splątała ich niewidzialna nić śmierci synów i żałoby po nich. Arystoteles zasypał w ramionach Marii, spłakany jak małe dziecko, czując, że tyko ona może go zrozumieć i pocieszyć w niewypowiedzianym bólu. Nigdy wcześniej nie byli sobie tacy bliscy – zmęczeni życiem ostatni, greccy bogowie.
W marcu 1975 roku Onassis krytycznie zapadł na zdrowiu. Maria otrzymywała codzienne raporty ze szpitala. Nie mogła z nim przebywać, bo oficjalnie przy mężu trwała żona. Ale kiedy Jackie nie było w pobliżu, Artemis – siostra Onassisa, zawiadamiała Marię, że może przyjść. W ten sposób odbyło się ich pożegnanie – kiedy ukochana odwiedziła go ostatni raz w szpitalu, Arystoteles był już od pięciu tygodni nieprzytomny. Greczynka, spoglądając na miłość swego życia, podłączoną do wszystkich możliwych aparatur, wyszeptała, że nigdy go nie zostawi i będzie go kochać bez końca.
Ostatni raport ze szpitala Maria otrzymała 15-go marca. Miłość jej życia zgasła, Arystoteles umarł.
Na zawsze
Maria cierpiała dalej. Tym razem na powolną agonię z tytułu tęsknoty za ukochanym. Cierpiała też, bo nie udało się jej spełnić jako kobiecie. Tak przynajmniej na siebie patrzyła. Nie miała dzieci, których tak bardzo pragnęła. Aby ulżyć swoim depresyjnym stanom, najprawdopodobniej w ostatnich latach życia sięgała po narkotyki. 16 września 1977 roku Maria Callas – w wieku 53 lat – została odnaleziona martwa w swoim łóżku. Oficjalnie podano, że zmarła na atak serca.
Atak serca? Może…ale cóż to za różnica? Ja ufam jej słowom: „Gram bohaterki, które umierają dla miłości. Ale ja naprawdę potrafię w to uwierzyć”.
Zgodnie z jej ostatnią wolą, ciało Marii Callas skremowano, a prochy Greczynki rozsypano dookoła jońskiej wyspy Skorpios, gdzie został pochowany jej Arystoteles. Obiecała przecież ukochanemu, że go już nigdy nie opuści. W ten sposób może go przytulać i kołysać w ramionach już na zawsze. Tak jak za życia, gdy obydwoje byli najbardziej szczęśliwi, choć wspólnie skąpani w swoim nieszczęściu.
Katarzyna Jakielaszek
Na podstawie książek: Stelios Galatopoulos „Maria Callas. Boski Potwór”; Signorini Alfonso “Maria Callas. Zbyt dumna, zbyt krucha”