„Aby móc wykonywać nasz piękny zawód, należy uodpornić się na tęsknotę” – powiedział POLONORAMIE śpiewak operowy Rafał Siwek, specjalizujący się w interpretacji ról Verdiowskich i repertuarze rosyjskim, występujący również w partiach oratoryjnych. Większość roku spędza w trasie koncertowej, podbijając największe sceny operowe od Madrytu po Moskwę i Tokio.
Czy jest to Pana pierwszy występ w Grecji? Jak współpracuje się Panu z greckimi artystami? Czy tutejsi śpiewacy są rozpoznawalni na świecie?
Tak, Grecja jest jednym z ostatnich krajów europejskich, w których dotąd nie występowałem. Cieszę się z tego zaproszenia i możliwości debiutu w Operze Narodowej w Atenach. Teatr jest znakomicie zorganizowany, poczynając od strony technicznej, poprzez organizacyjną, a na artystycznej kończąc. Panuje tu atmosfera życzliwości, co sprzyja pracy i pozwala skupić się tylko na przygotowaniu roli.
Grecy mieli mnóstwo wielkich artystów, ze znaną w całym świecie Marią Callas na czele. Poza tym Agnes Baltsa, czy dwóch świetnych basów: Nicola Zaccaria i Nicola Moscona. Również teraz funkcjonuje kilku liczących się śpiewaków. Ja szczególnie miło wspominam pracę z Dimitrą Theodossiou nad operą Verdiego I Masnadieri w Operze Królewskiej w Brukseli, z Dimitrim Plataniasem w Concertgebouw w Amsterdamie w Simon Boccanegra, a także tu, w Atenach – w Don Carlosie.
Czy w miejscu, w którym krzyżują się wpływy wielu kultur, począwszy od starożytności, aż po czasy współczesne podejście do opery jest inne niż w miejscach, które do tej pory Pan odwiedzał?
Przede wszystkim bardzo miło występować wiedząc, że sala jest wyprzedana na każdy spektakl w 100%. Ateńska publiczność żywo reaguje na to co dzieje się na scenie. Widać, że jest dobrze zaznajomiona z muzyką Verdiego. Poprzez swój temperament przypomina mi widownie innych południowych krajów Europy – Włoch czy Hiszpanii.
Woli Pan specjalizować się w rolach Verdiowskich i repertuarze rosyjskim, czy raczej promować poza granicami Polski naszą rodzimą operę?
Staram się promować polską kulturę, a w szczególności muzykę, wszędzie gdzie tylko mogę. Niestety, możliwości śpiewaków operowych są niewielkie w tej materii. Większe mają chyba dyrygenci, a szczególnie reżyserzy. To jednak przede wszystkim rola instytucji narodowych. Powinny oni starać się zainteresować dyrektorów teatrów polskimi operami i polską muzyką.
Ja poza granicami Polski niestety tylko raz miałem możliwość wykonywać polską operę. Była to koncertowa wersja Króla Rogera Karola Szymanowskiego w paryskim Théâtre du Châtelet w 2003 roku, czyli na samym początku mojej kariery.
Z racji gatunku mojego głosu najczęściej zapraszany jestem do wykonywania repertuaru verdiowskiego, i w nim czuję się najlepiej. Nie jest mi obca również muzyka rosyjska, choć tej nie gra się tak dużo, jak ona na to zasługuje. Największą przyjemność sprawiło mi śpiewanie głównych ról rosyjskiego repertuaru w dwóch najważniejszych teatrach Rosji. W moskiewskim Teatrze Bolszoj miałem przyjemność wystąpić jako tytułowy Borys Godunow, jako Iwan Groźny w Pskowiance i Kniaź Halicki w Kniaziu Igorze. Tę ostatnią rolę śpiewałem również na deskach Teatru Maryjskiego w Sankt Petersburgu.
Ma Pan swoja ulubioną rolę? Jeśli tak, to która i dlaczego akurat ta?
Z ról, w które dotąd się wcielałem najbliższe mojemu sercu są trzy: Zachariasz w Nabucco i Filip II w Don Carlosie Verdiego oraz Borys Godunow Musorgskiego.
Pierwsza z nich jest bardzo trudna technicznie i kondycyjnie. Dwie pozostałe to role władców, złożone, wymagające oddania wielu nastrojów. Szczególnie Borys Godunow, którego śpiewam najkrócej z wyżej wymienionych ról. Należy pokazać osobowość silnego cara, jednak targanego wyrzutami sumienia, węszącego wszędzie zdradę i będącego niepewnym dalszych losów swoich i swojej rodziny. Musorgski w genialny sposób prowadzi postać władcy, ukazując jego powolny upadek. Muzyka słowiańska jest bardziej ekspresyjna od włoskiej, co z jednej strony daje duże możliwości wykonawcy, z drugiej jednak stwarza wiele zagrożeń. Mimo iż wykonuję tę rolę od czterech lat, myślę, że jestem wciąż na początkowym etapie jej budowania.
W Atenach występuje Pan w roli Wielkiego Inkwizytora w operze Giuseppe Verdiego „Don Carlos”. Co według Pana jest warte uwagi w tej operze?
Don Carlos jest jedną z późniejszych oper i jednym z największych arcydzieł Giuseppe Verdiego. Żadnej innej swojej opery nie zmieniał tyle razy. Począwszy od pierwszej francuskiej wersji z 1867 roku, na ostatniej pięcioaktowej włoskiej z 1886 roku kończąc. Don Carlos to piękne melodie, monumentalne chóry, porywające ensemble i wiele znanych arii, często wykonywanych na koncertach. Poza tym zanurzamy się w świat hiszpańskiego dworu drugiej połowy XVI wieku, dworu Filipa II, pana połowy ówczesnego świata, władcy nad którego królestwem słońce nigdy nie zachodzi.
Mówi się, że przy pierwszym kontakcie z operą najważniejsza jest pierwsza reakcja – można ją pokochać albo znienawidzić. Zgadza się Pan z tą opinią?
Myślę, że jest w tym stwierdzeniu wiele racji. Teatr operowy ma opinie elitarnego i wielu ludzi traktuje go jako coś niedostępnego, z innego świata. Śpiew klasyczny wydaje im się sztuczny, a obraz śpiewaka ważącego 150 kg jest powszechny. Kiedy już przełamią strach czy uprzedzenia i wybiorą się do opery, pierwsze wrażenie ma bardzo duże znaczenie. Współczesny teatr operowy bardzo się zmienia. Reżyserzy starają się na nowo odczytać dzieła sprzed lat, często umieszczając bohaterów w dzisiejszym świecie. Ten zabieg ma sens, o ile oczywiście jest uzasadniony i odbywa się z poszanowaniem warstwy tekstowej i muzycznej. Z moich obserwacji wynika, że większość świeżo upieczonych widzów jest mile zaskoczona tym, co napotyka w teatrze i często staje się stałymi gośćmi oper.
Ma Pan bardzo duży dorobek artystyczny, śpiewał Pan na prestiżowych scenach operowych u boku wybitnych śpiewaków i pod batutą wybitnych dyrygentów. Czy ma Pan jeszcze jakieś marzenia, czy to po prostu plany, które wciela Pan w życie?
Rzeczywiście zaśpiewałem już większość pięknych ról basowego repertuaru. Staram się jednak wciąż szukać nowych wyzwań i stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej. Każdy młody bas ma marzenie, by wcielić się w postaci Filipa II i Borysa Godunowa. Ja mam to już za sobą. Są jednak role, o których wciąż myślę i mimo że nie mam jeszcze propozycji ich wykonania, towarzyszą mi od dłuższego czasu, dojrzewają we mnie. Są to Don Kichot Julesa Masseneta i Mefistofeles Arrigo Boito. Obie role tytułowe. Niestety, opery te nie są zbyt często grywane. Liczę jednak, że wcześniej czy później wystąpię w nich na scenie.
Ostatni miesiąc spędził Pan w Atenach, pewnie planuje Pan kolejne występy w innych miastach. Jak to jest żyć przez cały czas z dala od domu?
Życie śpiewaka operowego, niezwiązanego na stałe z jednym teatrem jest dość trudne. Osiem do dziesięciu miesięcy w roku spędza się poza domem. Właściwie co miesiąc, dwa trzeba adaptować się do nowych warunków – kolejne tymczasowe mieszkanie lub hotel, nowi koledzy, nowe miejsca, kraje… Nie bez znaczenia są też kolejne postaci, w które musimy się wcielać. Każda taka rola pozostaje w nas jakiś czas, wnosi pewien pierwiastek do naszej własnej osobowości. Pocieszeniem jest to, że do pewnych teatrów jest się zapraszanym kolejny raz i wraca się w pewnym sensie „do siebie”. Ja tak czuję się w Paryżu, Monachium, Moskwie, Madrycie czy Weronie. Mam swoje ulubione dzielnice, kawiarnie, restauracje, parki czy muzea, do których za każdym razem wracam.
Taki tryb życia nie idzie jednak w parze z życiem rodzinnym.
Aby móc wykonywać nasz piękny zawód, należy uodpornić się na tęsknotę…
rozmawiała: Marzena Mavridis