Dżuma Justyniana, czyli epidemia, która ogarnęła Cesarstwo Bizantyjskie w pocz. VI w. – wbrew utartej wśród historyków opinii – nie zdziesiątkowała jego populacji. Interdyscyplinarne badania wykazały, że jej skala była zdecydowanie mniejsza.
Badania dotyczące tzw. Dżumy Justyniana (541 – 750 lat n.e.) przeprowadził zespół naukowców pod kierunkiem badaczy z Uniwersytetu w Maryland (USA). Jej nazwa pochodzi od cesarza wschodniorzymskiego, który władał w momencie rozpoczęcia epidemii. Wyniki analiz na jej temat ukazały się właśnie w „Proceedings of the National Academy of Sciences”.
Do tej pory wśród historyków panowało przekonanie, że zaraza ta, która przetoczyła się przez Europę, zebrała straszliwe żniwo. W samej strefie śródziemnomorskiej miało zniknąć od ćwierci do połowy populacji, czyli nawet 50 mln ludzi. Panosząca się choroba miała znacząco wpłynąć na zmianę systemu kulturowego i ekonomicznego pod koniec epoki starożytności.
W międzynarodowym zespole, który ponownie przyjrzał się domniemanym konsekwencjom epidemii znalazł się też historyk dr Adam Izdebski z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie i Max Planck Institute for the Science of Human History. Badacz przeanalizował zmiany krajobrazu w okresie zarówno przed, w trakcie, jak i po epidemii. Zrobił to, analizując wyniki licznych ekspertyz zawartości pyłku w rdzeniach pobranych z dna jezior i terenów podmokłych. W ten sposób można ustalić, jakie rośliny rosły w bliższej i dalszej okolicy i czy na przestrzeni lat nastąpiła zmiana np. w intensywności upraw zboża lub czy połacie terenu zarastały lasem.
„Krajobraz zdradza wiele informacji na temat demografii czy historii wojen, bo te odbijają się w krajobrazie niczym w lustrze” – opowiada PAP dr Izdebski. Naukowiec przeanalizował dane pyłkowe pobrane z kilkudziesięciu miejsc na terenie Grecji, Bułgarii i Turcji. Te zostały pobrane nawet kilka dekad temu.
„Nikt wcześniej nie przeanalizował ich jednak pod kątem poznania historycznego krajobrazu. Z moich obserwacji wynika, że w momencie domniemanej epidemii w VI – VIII w. wcale nie nastąpiła znacząca zmiana w krajobrazie, co jest równoznaczne z brakiem większych zmian demograficznych” – wyjaśnia historyk. Oznacza to, że epidemia nie mogła być aż tak groźna, jak uważano. Jego badania – jak sam podkreśla – były długotrwałe, bo zajęły aż 6 lat. Sfinansował je resort nauki (również w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki). Uczestniczyli w nich także badacze ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Uniwersytetu w Białymstoku.
W artykule w PNAS swoje wyniki prezentują również zagraniczni naukowcy. Przeanalizowali pochodzące z tego okresu pochówki, liczne teksty – zawarte w księgach i w papirusach, inskrypcje czy monety. Ze wszystkich analiz jednoznacznie wynika, że Dżuma Justyniana wcale nie była aż tak mordercza, jak do tej pory uważano. „Było to dla zaskakujące, że wszystkie wyniki tych analiz są ze sobą aż tak spójne” – podkreśla naukowiec.
Z jego roboczych szacunków wynika, że mogła wówczas umrzeć nie połowa populacji mieszkającej w strefie śródziemnomorskiej, ale co najwyższej kilkanaście procent.
W ocenie jednego z autorów artykułu, dr. Merle Eisenberga z Uniwersytetu w Princeton artykuł ten zmienia wizję historii późnej starożytności na terenie Europy, bo wskazuje, że zaraza wcale nie była najważniejszą przyczyną zmian, które wówczas się dokonywały.
„Jeśli ta plaga była kluczowym momentem w historii ludzkości, który zabił od jednej trzeciej do połowy populacji świata śródziemnomorskiego w ciągu zaledwie kilku lat, jak często się twierdzi, powinniśmy mieć na to dowody, ale w wyniku naszych badań nie znaleźliśmy żadnych” – dodaje główny autor publikacji, dr Lee Mordechai z Uniwersytety w Maryland (USA).
Dr Izdebski zaznacza, że dotychczasowa wizja morderczej zarazy z czasów Justyniana oparta była na niewielu, ale za to przemawiających do wyobraźni sformułowaniach zawartych w kronikach z okresu, kiedy miała ona szaleć. Opisywano tam m.in. śmierć połowy populacji Konstantynopola – stolicy Cesarstwa Wschodniorzymskiego.
„Musimy jednak pamiętać, że są to opisy literackie, które przesadzały w opisie rzeczywistości” – podkreśla polski naukowiec. Pozostałe – bardzo liczne teksty, w których nie ma mowy ani o epidemii czy jej skutkach – historycy po prostu zignorowali. Dodaje, że faktycznie mogły być lokalne, bardziej śmiertelne ogniska zarazy, ale biorąc pod uwagę ich skalę – były zdecydowanie mniejsze, niż do tej pory szacowano.
PAP – Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski
Źródło: naukawpolsce.pap.pl