Strona głównaRozmaitościArtykuły i opinieKolędnicy - magia polskiej tradycji bożonarodzeniowej

Kolędnicy – magia polskiej tradycji bożonarodzeniowej

Kolędnicy dla wielu z nas kojarzą się z grupą rozśpiewanych osób idących zaśnieżoną drogą, niosących gwiazdę i dobrą nowinę z domu do domu. To obraz znany każdemu z nas, zakorzeniony w rodzinnych wspomnieniach i starych opowieściach. Dawniej, był to moment szczególny. Kolędnicy pukali do drzwi składając życzenia, wnosząc do domów uśmiech, radość i poczucie wspólnoty.

Kolędowanie to jedna z najstarszych i najpiękniejszych polskich tradycji. Znała je każda wieś i każde miasteczko.  Różniło się szczegółami, ale ten sam przyświecał im cel. Kolędnicy chodzili po domach, składali życzenia i prosili o podarunek na nowy rok. Wierzono, że życzenia mają magiczną moc. Trzeba je było „okupić”, by mogły się spełnić.

Korzenie starsze niż chrześcijaństwo

Niewiele osób pamięta, że kolędowanie jest starsze niż same kolędy. Narodziło się w czasach pogańskich i wywodzi się z kultury Słowian. Było ściśle związane ze Szczodrymi Godami, święto to obchodzono pod koniec grudnia. W tym czasie obchodzono przesilenie zimowe – moment, w którym ciemność ustępowała światłu. Wtedy młodzież chodziła od chaty do chaty, śpiewając pieśni, tańcząc i składając życzenia. Był to rytuał pełen magii i wiary w to, że słowo ma moc.

Kolędnicy
Fot. Archiwum muzeum / Mikołaje z Istebnej

Słowo „kolęda” oznaczało wiele rzeczy. Był to obrzęd, ale też dar. To były specjalne pieśni – „życzące”, powitalne, pochwalne. Śpiewano je na cześć gospodarzy.

Święto, dźwięk i kolor – kolędnicy z żywymi zwierzętami

Jednym z najstarszych zwyczajów, szczególnie na południu Polski, było chodzenie kolędników z żywymi zwierzętami. Jeszcze po drugiej wojnie można je było spotkać. Dziś straciło już ten dawny czar.

Na Podkarpaciu w noc Bożego Narodzenia, na Św. Szczepana, wyruszały grupy kolędnicze. Maszerowały ośnieżonymi drogami wiosek. Pośrodku szły pięknie przybrane konie z jeźdźcami. Przypominało to orszak Trzech Króli. Koń powinien być biały. Strój zwierzęcia pokazywał bogactwo i królewską tradycję regionu. Był przykryty złotą kapą. Grzywa spleciona w warkocze ozdobiona była wstążkami i kłosami zbóż. Z przodu wieniec z drzewa iglastego, kwiatów i wstążek.

Gdy kolędnicy stawali przed domem, drzwi były otwarte. Wchodzili do izby z koniem. Zwierzę znało swoją rolę. Na komendę „Pokaż no nasz konisiu, co ty umiesz” obracało się dookoła. Potem oprowadzano je wokół stołu. Za to dostawało miarę owsa. Owies podawano na wieku od dzieżki, przy wigilijnym stole.

Kolędnicy śpiewali kolędy. Dostawali poczęstunek – kieliszek tradycyjnego trunku lub jedzenie. Nosili urocze sukmany. W niektórych wsiach obrzucali domowników ziarnem owsa. Miało to zapewnić urodzaj i błogosławieństwo.

Cała scena była pełna radości, dźwięku i koloru. To było święto, magia i zabawa w jednym. Kolędowanie z koniem niosło szczęście i nadzieję na nowy rok.

Kolędnicy w Bukowinie Tatrzańskiej. Fot. PAP/G. Momot

Zdarzało się, że grupy liczyły po kilkadziesiąt osób. Kolędować mogli głównie chłopcy i młodzi, nieżonaci mężczyźni. Uważano, że przynoszą radość, szczęście i dobre plony. Mieli też zapewnić pomyślność w gospodarstwie i zdrowy chów zwierząt. Wędrowali z hałasem, śpiewem i żartami. Nazywano ich kolędnikami, maszkarami, dziadami, maskami. Natomiast  Mazurach grupy kolędników nazywano „bogami”. Jedni odgrywali Herody, inni chodzili z gwiazdą, a jeszcze inni – z szopką pełną kukiełek. Każdy element miał swój rytm i sens. Wierzono, że przynoszą szczęście domowi i jego mieszkańcom.

Magia zwierząt i dawnych masek

Kolędowanie z maskami wywodzi się z dawnych obrzędów rolniczych. Zwierzęta i przebrania pełniły funkcję symboli. Oznaczały siłę, zdrowie i płodność. Do najpopularniejszych postaci należały turoń, koza, konik, niedźwiedź, kogut, bocian i baran. Zbiegiem czasu chrześcijaństwo przyjęło te zwyczaje, ale nadało im nowe znaczenie. Zamiast mitologicznych symboli pojawiły się postacie z Biblii. Kolędowanie z gwiazdą symbolizowało pierwszą gwiazdkę nad stajenką. Herody opowiadały narodzenie Jezusa z dodatkiem zabawnych wątków ludowych. Szopki z kukiełkami odgrywały podobne sceny. Tak powstał wędrowny teatr ludowy.

Obok chodzenia z kozą pojawiło się chodzenie z szopką, czyli tzw. betlejką. Najbardziej znano je na Śląsku. Z czasem zmieniły się również pieśni. Dawne życzenia ustąpiły miejsca kolędom opowiadającym o Bożym Narodzeniu. Często łączono oba te elementy. Część zwrotek mówiła o narodzeniu Pana, a część zawierała życzenia. Dodawano też humorystyczne teksty, dopasowane do gospodarzy. Każda wizyta kolędników była świętem. Coroczne przedstawienia budziły radość i emocje. Pominięcie domu było złym znakiem.

Wydłużył się także czas kolędowania. Nie kończył się już w święto Trzech Króli. Trwał aż do 2 lutego, czyli święta Ofiarowania Pańskiego.

Kolędnicy

 

Śpiew, który pamięta wieki

Śpiew był sercem kolędowania. Kolędy, jakie znamy dziś, zaczęły rozwijać się później, ale ich podstawą były proste melodie i szczere słowa. W baroku powstały pastorałki – bardziej ludowe i bliższe codzienności. Tych pieśni nie można było pomylić z niczym innym. Niosły pogodę ducha, nawet gdy za oknem panował mróz. Jednoczyły ludzi pomimo różnych podziałów.

Wieczory od Wigilii do Trzech Króli były kiedyś czasem odpoczynku i wspólnych spotkań. To właśnie wtedy śpiewano najwięcej. Domy pełne były głosów, śmiechu i dźwięku instrumentów. Rodziny gromadziły się razem, a słowa kolęd stawały się modlitwą i opowieścią. W wielu regionach były też kolędy gospodarskie – życzenia urodzaju, zdrowia i dostatku na cały rok. Mężczyźni prosili o pomyślność dla domów, a dziewczęta – o szczęście w miłości. Nie był to jedynie zwyczaj. To była wiara, że dobre słowo naprawdę może odmienić los.

Kolędnicy nigdy nie odchodzili z pustymi rękoma. Gospodarze częstowali ich czym tylko mogli. Dziś są to drobne monety, ale kiedyś były to orzechy, jabłka, kołacze, słonina, kiełbasa, strucla. Istniały nawet specjalne pieczone na ta okazje bułki lub pierogi tzw. szczodraki. Obdarowywano ich także pieczywem w kształcie figurek zwierząt zwanymi „stwurzunką”.  Ten gest był czymś więcej niż prezentem. Był podziękowaniem za życzenia i uznaniem ich niezwykłej mocy.

Wierzono, że jeśli ktoś odepchnie kolędników lub odprawi ich z niczym, życzenia mogą się nie spełnić. A w skrajnych przypadkach – mogą nawet sprowadzić nieszczęście. Dlatego przyjmowano ich z otwartym sercem.

Radość, która łączyła wszystkich

Co ciekawe, kolędowanie nie było zarezerwowane wyłącznie dla ludu. Chodzili po kolędzie żacy, parobcy, a nawet księża. Każdy miał własny sposób świętowania, ale wspólny był cel, by wnieść odrobinę radości w ten zimowy czas. Na dworach szlacheckich również witano kolędników śpiewem i muzyką. Zdarzało się, że świętowano do białego rana.

Kolędnicy w maskach na południu Polski / fot. Jan Stopka.

Na przełomie XVII i XVIII wieku zaczęto nazywać kolędami pieśni bożonarodzeniowe. Od tego czasu słowo „kolęda” głównie kojarzy się z Bożym Narodzeniem. Pamiątką dawnych czasów jest też nazywanie kolędą wizyty duszpasterskiej. Kapłan przychodzi do domu, błogosławi i składa życzenia na nadchodzący rok.

W różnych regionach Polski zwyczaje kolędowania były inne. Każda wieś czy miejscowość miała swój własny sposób. Każda grupa swoje maski i melodie. Z czasem tradycja prawie wymarła. Dziś jednak powoli wraca. Odżywa w szkołach, domach kultury i małych społecznościach. Domy kultury pokazują dawne scenki. Zespoły regionalne śpiewają na przeglądach i festiwalach.W wielu miejscach przywraca się stare zwyczaje i inscenizacje. Powoli stają się nieodzowną atrakcją turystyczną w ten piękny i magicznym czasie.

NAJNOWSZE

KUCHNIA

Informacje polonijne