Taki dzień zdarza się raz na kilka lat. Nie dość że bezkarnie można robić innym robić żarty, to jeszcze psikusy z użyciem wody wpisują się w świąteczną tradycję. Choć z wodą w tym roku może być problem…
Prima Aprilis – łacińska nazwa „pierwszego kwietnia” – przyjęła się w Polsce jako określenie dnia robienia sobie dowcipów. W innych krajach nazywany jest Dniem Głupca (April Fool’s Day – Anglia), Kwietniową Rybą (Poisson d’avril – Francja), czy Dniem śmiechu (Dien smiecha – Rosja). Żarty (w zależności od zwyczaju) można 1 kwietnia robić do południa lub przez cały dzień. Święto najprawdopodobniej ma genezę w reformie kalendarza przeprowadzoną przez króla Karola IX w 1564 roku. Władca miał zmienić pierwszy dzień nowego roku z 1 kwietnia na 1 stycznia. Ponieważ wywołało to wiele komicznych pomyłek, postanowiono 1 kwietnia właśnie celebrować żarty i małe oszustwa. Inne opowieści wiążą Prima Aprilis z mitem o Demeter i Korze a nawet… z dniem narodzin Judasza. Bez względu na pochodzenie, dzień dowcipów jest ochoczo obchodzony, a do wzajemnego robienia sobie żartów dołączają także media – tego dnia lepiej nie słuchać zbyt uważnie wiadomości, zwłaszcza tych brzmiących mocno fantastycznie.
W 2013 roku do Prima Aprilis dzień związany z innym rodzajem żartów i zabawy – drugi dzień świąt wielkanocnych, nazywany popularnie Lanym Poniedziałkiem. Zwyczaj „śmigusa-dyngusa” to właściwie dwa zwyczaje – symboliczne bicie po nogach wierzbowymi witkami i polewanie wodą. Można było się było od tego wykupić drobnymi upominkami.
Z czasem oba zwyczaje połączyły się, a „przywileju” oblewania wodą dostępowały przede wszystkim młode dziewczyny. Im bardziej zmoczona wodą była panna, tym większe miała powodzenie.
Zwyczaj śmigusa-dyngusa nie był zbyt mile widziany przez Kościół. Co ciekawe pierwsza pisana wzmianka o tym zwyczaju ma związek właśnie z niechęcią do zabawy w drugi dzień świąt: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (…), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego” – czytamy w ustawach synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. Dingus prohibetur, poświęconej walce z „grzesznymi praktykami”. Mimo to zwyczaj (nieco zmodyfikowany) przetrwał przez wieki i nawet dzisiaj cieszy się ogromną popularnością wśród młodych ludzi. W poniedziałkowy poranek można spotkać grupy z wiaderkami i różnego rodzaju instrumentami do oblewania. Choć w tym roku, ze względu na pogodę być może polewanie wodą zostanie zamienione na bitwę na śnieżki?