Strona głównaAktualnościWywiadyJan Miłosz Zarzycki: „Mam właśnie to szczęście – wykonuję zawód, który sprawia...

Jan Miłosz Zarzycki: „Mam właśnie to szczęście – wykonuję zawód, który sprawia mi przyjemność”

Jan Miłosz Zarzycki to polski dyrygent, dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie oraz laureat „Fryderyka” z 2019 roku. Mieliśmy przyjemność porozmawiać z nim przy okazji koncertu, który odbył się w Kościele Katolickim Zwiastowania Pańskiego „Evaggelismou tis Theotokou” w Kalitei.

Od wielu lat jest Pan związany ze światem muzyki i od wielu lat Pan koncertuje. Na pewno widział już Pan wszystko, ale czy jest coś, co nadal Pana zadziwia?
Wiele rzeczy mnie zadziwia. Na przykład niedawno byłem w Korei i byłem zaskoczony tym jak bardzo popularna jest muzyka klasyczna i to wśród młodzieży. Byłem w jury na festiwalu orkiestr młodzieżowych, w którym biorą udział orkiestry w różnych przedziałach wiekowych – począwszy od młodzieży ze szkół podstawowych aż do takiej starszej, ze szkół średnich. I co się okazuje? Podobno każda szkoła ma swoją orkiestrę. W Polsce owszem, orkiestry mają szkoły muzyczne, ale tam każda normalna szkoła ogólnokształcąca ma swoją uczniowską orkiestrę. Każdy uczeń albo gra w orkiestrze, albo w jakiejś szkolnej drużynie sportowej. Poziom tych orkiestr jest czasami naprawdę niezły – tym też byłem zaskoczony. Na przykład jest wielka orkiestra symfoniczna, w której gra połowa dużej szkoły – liczy sobie sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób – i są tam dzieci już trochę starsze, nastoletnie, ale gdzieś tam w ostatnich pulpitach siedzą maleństwa. Widać, że wszyscy są bardzo zaangażowani, bardzo poważnie to traktują i jeśli strojem oficjalnym takiej orkiestry jest – załóżmy – frak, to te maleństwa też mają takie malutkie fraczki. Nie ma opcji, żeby ktoś był inaczej ubrany, absolutnie nie. To jest wszystko tak dopięte na ostatni guzik. Tym faktycznie byłem bardzo zdziwiony.

A właśnie a propos tego, bo jest Pan profesorem na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Czy jak Pan naucza te młode osoby, czy znalazł Pan wśród nich kogoś takiego, kto wyróżnił się swoim talentem? Gdzie poczuł Pan, że jest to jednostka wręcz wybitna? Albo zobaczył Pan może w kimś młodszą wersję siebie?
Wiele jest osób wybitnych pod jakimś względem. Ja na przykład obserwując studentów widzę, że wielu z nich ma jakiś bardzo szczególny talent, jakiś walor, jakąś niezwykłą cechę charakteru, osobowości. Natomiast ci, którzy potem robią już w życiu duże kariery, o których już oficjalnie mówimy, że są wybitni, oni zazwyczaj łączą w sobie wiele różnych talentów, plus jeszcze ogromną pracowitość, plus jeszcze mają w życiu trochę szczęścia. Natomiast bardzo wiele jest osób, które naprawdę czymś się wyróżniają, mają jakąś cechę szczególną, ale może jest to zbyt mało, żeby potem osiągnąć sławę, czy spektakularne sukcesy. Ale myślę, że to jest właśnie ważne, żeby zauważyć coś szczególnego w każdym człowieku. Umieć dostrzec to, że ktoś może nie ma zadatków na wielką karierę, ale ma w sobie coś szczególnego.

Często hobby czy późniejszy zawód jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. I to też nie zawsze jest talent, tylko to, że robimy coś, co przekazali nam nasi przodkowie. Jak to było u Pana? Czy kryje się za tym jakaś szczególna historia?
W jakimś niewielkim sensie tak, ponieważ moi rodzice byli związani z teatrem. Mój ojciec był zawodowym aktorem, mama z wykształcenia była teatrologiem, ale pracowała jako nauczycielka. Ojciec jako aktor również śpiewał, trochę grał na gitarze, był muzykalny. Mama może mniej tak praktycznie muzykowała, ale też bardzo lubiła muzykę. Także w tym sensie można powiedzieć, że tę muzykę odziedziczyłem bardziej po ojcu. Lecz żadne z nich nie było zawodowym muzykiem.

To też właśnie jest tak, że jak pochodzimy z takiego domu, to przesiąkamy jakimiś emocjami. Czy gdy występuje Pan przed tak dużą publicznością, to jest taki moment, w którym się Pan wzrusza? Czy są jakieś utwory, które nadal, mimo upływu lat, wzbudzają takie emocje?
Tak, oczywiście. Nawet coraz bardziej. Dlatego, że kiedy się debiutuje na scenie – oczywiście mogę mówić o sobie, bo u każdego to pewnie wygląda trochę inaczej, choć myślę, że wiele osób ma coś podobnego – człowiek jest bardzo zestresowany, nie czuje się pewnie, myśli o tym, żeby wszystko wyszło, żeby nic się nie wymknęło spod kontroli. Jest wtedy duże napięcie, które z czasem mija. Jeśli już kolejny raz dyryguje się jakimś utworem, to mam takie wrażenie, że przychodzę do starego przyjaciela, którego doskonale znam, wiem co powie, o czym będziemy rozmawiać i to jest fajne, bo wiem czego się mogę spodziewać i cieszę się na to, co mnie czeka. Chociaż byśmy mieli po raz pięćdziesiąty rozmawiać na ten sam temat.

Ale to też chyba jest tak, że z czasem utwory zmieniają dla nas znaczenie. Tak jest też z filmem – jak jesteśmy młodzi i oglądamy jakiś film, to zupełnie inaczej on na nas wpływa. A jak wrócimy do niego po kilku latach, to nabiera on dla nas innego sensu.
Niektóre na pewno tak. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że mnie jako słuchacza zawsze bardzo wzruszała muzyka, ale na początku tej mojej dyrygenckiej drogi niekoniecznie umiałem się wzruszyć podczas koncertu, ponieważ miałem to napięcie. A teraz bardzo często mi się zdarza, że kiedy już wiem co mnie czeka, wiem, jakie niebezpieczeństwa na mnie czyhają, czyli jadę taką drogą, którą bardzo dobrze znam, to wtedy można się psychicznie rozluźnić i poczuć tę przyjemność z bycia z muzyką, wejść w ten muzyczny flow. To jest wspaniałe. A najwspanialej jest wtedy, kiedy ludzie wokół mnie w orkiestrze czują to samo. To się często zdarza. Jak czuję, że ci, którzy są wokół mnie, tak samo reagują, to po prostu nie ma nic bardziej wspaniałego.

No i też później już to zderzenie z publicznością i ten pierwszy ich odzew na to wszystko co się działo, to też musi być naprawdę wyjątkowy moment, bo przez jakiś czas się tego nie odbiera. A czy zauważył Pan jakąś różnicę wśród publiczności na całym świecie? Czy są jakieś cechy, które różnią odbiorców?
Są różnice, nawet w Polsce pomiędzy poszczególnymi ośrodkami są różnice. Na przykład w Polsce rzadko się zdarza, żeby w filharmonii na koncercie ktoś krzyczał, czy też reakcje, które uznajemy niekoniecznie za kulturalne, natomiast na przykład we Włoszech zdarza się, że ludzie krzyczą. Niedawno się dowiedziałem, że we Włoszech to jest normalne, że publiczność może wybuczeć artystę. Z przyjemnością mogę powiedzieć, że przeczytałem to w książce i potem pytałem moich znajomych Włochów, czy to jest prawda, a oni potwierdzili. Natomiast mnie się to jeszcze we Włoszech nie zdarzyło, chociaż sporo tam dyrygowałem. Lecz faktycznie, te reakcje Włochów są bardzo spontaniczne. Niedawno miałem po raz pierwszy koncert w Korei i tam zaskoczyło mnie, jak publiczność żywiołowo reaguje. Nie spodziewałem się tego, bo raczej miałem przekonanie, że to są ludzie bardzo zdyscyplinowani wewnętrznie, poukładani, ale okazało się, że oni po koncercie niezwykle żywiołowo reagują.

A może jest takie miejsce, do którego jeszcze Pan nie dotarł ze swoją muzyką, a bardzo by chciał?
Jest bardzo wiele takich miejsc. Nigdy nie byłem w Ameryce Południowej.

No to wszystko jeszcze przed Panem. Ale to świetnie, że jest jeszcze takie miejsce, punkt, do którego chce Pan dotrzeć. Bo też można mieć jakiś przestój, brak weny, czy Pan odczuwa coś takiego po latach? Czy na przestrzeni Pańskiej kariery odczuł Pan wypalenie?
Nie miałem syndromu wypalenia zawodowego, aczkolwiek jak każdy człowiek czasem jestem po prostu zmęczony. To się zdarza, jak jest bardzo dużo pracy. Ale takiego typowego wypalenia nie miałem. Choć zawsze byłem z natury leniwym człowiekiem, takie są fakty. Praca to jest coś, do czego muszę się zmobilizować – oczywiście jak już dyryguję to nie. Ale na przykład, żeby przygotować utwór, nauczyć się partytur, to muszę się bardzo zmobilizować. To jest kwestia dyscypliny, którą trzeba sobie narzucić. I oczywiście miałem bardzo wiele takich momentów, i mam je nadal, że po prostu, najnormalniej w świecie mi się nie chce. Natomiast tak było u mnie zawsze i nie widzę, żeby następowały jakieś kryzysy.

Może też pomaga to, że to jest Pana wielka pasja?
Tak, jest to pasja. Mam właśnie to szczęście – wykonuję zawód, który sprawia mi przyjemność.

To może jeszcze ostatnia kwestia, bo wiemy, że będzie chciał się Pan przygotować do występu. I właśnie o to chcemy zapytać. Spotykamy się dosyć spontanicznie, wiemy o odwołanej próbie. Czy ma Pan jakieś swoje schematy, rytuały, które pomagają Panu przed występem? Czy jeśli występują jakieś komplikacje, to czy to wpływa na finalny obraz, który widzimy potem na scenie?
Oczywiście komplikacje nadal mogą wystąpić, natomiast co jest ważne – człowiek przeżywa różne emocje. Przeżywa je w trakcie pracy czy w trakcie prób, po próbach, w każdym momencie. Złościmy się, smucimy się, albo wręcz przeciwnie – jesteśmy rozradowani. Bardzo ważne jest, żeby to nie rzutowało na występ. Po pierwsze, trzeba być bardzo skupionym na tym, co się robi, więc jeżeli ja będę podczas koncertu przeżywał to, że coś się nie udało, że wydarzyło się coś, co mnie w jakiś sposób zbulwersowało czy dotknęło, to wtedy nie będę mógł w stu procentach skupić się na tym, co mam do zrobienia. Myślę, że mają tak wszyscy, którzy muszą w danym momencie coś wykonać. Przypuszczam, że mają tak również sportowcy. Myślę, że na przykład narciarz czy kierowca wyścigowy również podczas swojego skoku czy jazdy musi być w stu procentach skoncentrowany na tym, co robi. Nie może sobie pozwolić, żeby jego myśli gdzieś odbiegły w inną stronę. A druga sprawa jest taka, że w przypadku nie tylko dyrygenta, ale w ogóle każdego wykonawcy, artysty, jednym z elementów – a może nawet najważniejszym elementem, narzędziem pracy, są emocje. Tak jak narzędziem pracy baletnicy jest jej ciało. Ona musi idealnie, doskonale panować nad swoim ciałem. Normalni śmiertelnicy tacy jak my, jak się zmęczą to się trochę przygarbiają, ich mowa ciała mówi o tym, co w danym momencie czują. My sobie nie zdajemy sprawy co to znaczy, że dla kogoś ciało jest narzędziem pracy i ktoś musi nad tym ciałem w sposób absolutny zapanować. Dla artysty takim narzędziem pracy są jego emocje, ponieważ podczas koncertu to właśnie emocje muszą zadziałać. Bez tego żaden występ nie będzie odpowiednio ekspresyjny. To jest istota, bez tego występ będzie jałowy, pusty. Jeżeli emocje są elementem występu, to muszą być takie emocje, jakie są w muzyce. Jeśli w muzyce jest radość, to ja muszę mieć w sobie radość. Jeśli jest smutek, muszę mieć w sobie smutek. I te emocje podczas koncertu nie mogą być zaburzone przez jakieś inne emocje, które mam z jakiegoś innego powodu. Bo na przykład coś się wydarzyło w moim życiu i teraz zamiast przeżywać to, co jest tu i teraz, to ciągle jestem w innych rejonach. Więc to są te dwie ważne rzeczy – że przed koncertem trzeba się zupełnie oczyścić ze wszystkich niepokojów, żalów. To wszystko musi gdzieś odejść. Oczywiście nigdy się nie da doskonale tego zrobić. Choć ludzie, którzy medytują potrafią się tak oczyścić wewnętrznie. Ale trzeba się starać.

I to jest właśnie to, co Pan stosuje przed występami? Jak się Pan wycisza?
Staram się. Przede wszystkim staram się przez ostatnie trzydzieści, czterdzieści minut przed występem nie wchodzić w interakcje z innymi ludźmi. Staram się unikać rozmów, unikać przebywania z ludźmi, bo to zawsze w jakiś sposób angażuje, człowiek coś mówi, angażuje się emocjonalnie. Więc trzeba albo pójść sobie na spacer, albo gdzieś się zamknąć w samotni i wyciszyć się wewnętrznie.

Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia.
Ja również dziękuję i do zobaczenia na koncercie.

rozwawiały: Aleksandra Kozubek, Agnieszka Radomska, Ida Gardocka

NAJNOWSZE

KUCHNIA

Informacje polonijne