„Młody wyścig, a w nim doświadczone drużyny jachtów. Regaty Aegean 600 to bardzo dobrze zorganizowany, choć wymagający wyścig, pod pięknym greckim niebem, z wiatrem w żagle….” Tak udział w odbywających się w lipcu regatach wspomina sternik i kapitan jachtu „I Love Poland”, Grzegorz Baranowski.
To jest wasz pierwszy wyścig na AEGEAN 600? Jak wyglądały przygotowania?
To jest w ogóle młody wyścig, to nie jest wyścig z jakąś 70-letnią tradycją, jak Rolex Giraglia. Młody, młody wyścig, nie było nas do tej pory w tym wyścigu, to jest nasz pierwszy start. Sporo oczekiwaliśmy po tym wyścigu, przygotowaliśmy się, jak do głównej imprezy w sezonie, także jacht był przygotowany specjalnie pod tą imprezę, dopieszczony. Załoga też dobierana właśnie pod tym względem, żeby to jak najszybciej ładnie ogarnąć i płynąć.
Pierwszy udział w regatach i zdobycie drugiego miejsca, to jest naprawdę duży sukces.
Tak, duży sukces, jednak jest duży niedosyt. Zabrakło nam bardzo mało, żeby to wygrać. Po przelicznikach oczywiście, bo wygrać z Leopardem 3 było prawie niemożliwe w normalnych warunkach chyba, że im by się coś stało. Leopard jest dużo większy i szybszy od nas, także jeśli nie popełniliby jakiegoś dużego, karygodnego błędu to nie byłoby większych szans na to, żeby ich ścignąć. Po prostu jesteśmy wolniejsi na trasie 600 mil, jednak są tu duże różnice. Jednak pierwszy wyścig z drugim miejscem to jest bardzo dobry wynik.
Zgadzam się, bardzo dobry.
Bardzo dobry! Patrząc na to, że to jest nasz pierwszy start w tej imprezie. Bez większego doświadczenia szliśmy. Bo jak się regularnie startuje w danym wyścigu, no to się wie, że za daną wyspą trzeba trochę więcej odejść, na drugiej wyspie można bliżej podpłynąć, te cienie wysp też trochę inaczej się układają.
W takim razie miło będzie was widzieć w przyszłym roku.
Chcielibyśmy, ale oczywiście nie od nas to zależy. Za rok zobaczymy, co się będzie działo, czy wyścig będzie kontynuowany? Wiele jest rzeczy, wiele jest czynników, które na to mogą wpłynąć.
Jak warunki pogodowe wpływają na wyścig, na waszą prezentację na nim?
Fala jest bardzo ważna. Jak jest mało wiatru to ta łódka jest bardzo czuła na fale. Jeśli fala jest od przodu, to my się bardzo męczymy przy małym wietrze. Nigdy nie mieliśmy doświadczenia z tym wyścigiem, także poradziliśmy sobie bardzo dobrze. Jest niedosyt, bo zabrakło naprawdę kilka minut do tego, żeby go wygrać, ale to drugie miejsce i tak bardzo nas cieszy, i jest jakby krok do przodu. Mamy po co tu przyjeżdżać następnym razem. Następnym razem się uda.
Jak oceniacie trasę wyścigu? Czy coś po drodze zrobiło na was szczególne wrażenie?
Trasa z jednej strony przepiękna, bo naprawdę wysp, które się mija są dziesiątki. Wysp, które są obowiązkowymi punktami trasy, o które trzeba zahaczyć, minąć po odpowiedniej stronie jest 7, czy 10. Oprócz nich mijamy dodatkowo bardzo dużo wysp – malowniczych z dużą ilością jachtów dookoła, z dużą ilością ludzi pływających na małych łódkach. To jest po prostu przepiękny widok. My oczywiście płynąc tak szybko, w trybie regatowym, nie bardzo mamy czas by się rozglądać, ale bardzo świetny wyścig, bardzo malowniczy, tylko bardzo ciężki fizycznie, wymagający.
Co sprawia, że jest tak wymagający?
Mamy dużo różnych żagli, dużo konfiguracji i przy każdym podmuchu, wyspie musimy to wszystko regulować, na nowo stawiać inne żagle, podmieniać te żagle, one są w miarę ciężkie.
Ile jest żagli na waszym jachcie?
Z osiem żagli. To trzeba co chwila wymieniać, bo to w zależności od kąta do wiatru, od siły wiatru, to wszystko musimy odpowiednio ustawić i dobrać.
Jak ocenia Pan zaangażowanie załogi? Jak się sprawdzili?
Bardzo dobrze. To są młodzi ludzie, tutaj nie ma ludzi z przypadku, wszyscy są żeglarzami. Jest spora grupa, która na jachcie ma doświadczenie 2-3 letnie. Weszli nowi żeglarze, ale oni są też żeglarzami regatowymi – na co dzień ścigają się na małych łódkach, w kraju i za granicą. Tu wciąż realizujemy założenie naszego projektu, czyli szkolenie młodych ludzi, wyciągnięcie ich z małych łódek olimpijskich, dwuosobowych, jednoosobowych i przygotowanie ich do tego żeglarstwa dużego, morskiego, oceanicznego, gdzie jest 14 osób na pokładzie, gdzie trzeba się komunikować, rozmawiać, wiedzieć co się robi, bo to musi chodzić jak szwajcarski zegarek. Tu każdy musi z każdym współpracować, żeby szło do przodu.
Czy w czasie wyścigu byliście myślami zawsze w 100 % skupieni na nim czy zdarzało wam się odpłynąć gdzieś indziej myślami chociaż na minutę ? Czy były chwile na odpoczynek?
Generalnie nie ma czasu na odpoczynek. Tym bardziej w takich ciasnych i w miarę skomplikowanych wyścigach jak ten. My mamy taką zasadę, że mamy podział na wachty, to nie jest tak, że wszyscy od A do Z są na pokładzie. Są momenty, gdzie możemy zejść i pewne osoby wymieniają się na swoich stanowiskach. Natomiast u nas jest zasada taka, że wszyscy wstają i wychodzą na manewry. Jeśli mamy zmienić żagle, zrobić zwrot przez rufę, czy cokolwiek. Budzimy wszystkich, wszyscy wychodzą na pokład, muszą być ubrani i gotowi tak, aby zminimalizować ryzyko pomyłki, możliwość błędu, nawet małego, bo mały przeradza się w duży, także nawet kiedy jest chwila na odpoczynek, człowiek położy się na te 5-10 minut i potem wstaje, wykonujemy manewr i potem może pójść na chwilkę się zdrzemnąć na te następne 15 minut. Także cały czas trzeba coś robić, więc tego spania, odpoczynku jest bardzo mało, no ale z drugiej strony to jest tylko 48 godzin. Potem jesteśmy zmęczeni, potem trzeba odpocząć, kilka dni regeneracji, ale na tym polega nasze żeglarstwo.
Jak Pan ocenia poziom tych regat pod względem organizacji? Czy jest wysoki, czy przydałoby się jednak coś poprawić?
Nie chciałbym, żeby to brzmiało jakoś za cukierkowo, ale bardzo dobrze. Od momentu kiedy tu przyjechaliśmy, o cokolwiek się człowiek zwrócił to było to od razu realizowane. W marinie przesympatyczni ludzie, z sercem na dłoni, organizacja regat bardzo dobra, absolutnie nie ma się do czego przyczepić.
Na jakim stopniu między innymi regatami w których Pan uczestniczył by Pan postawił tą grecką?
Umieściłbym ją bardzo wysoko, właśnie z tego względu, że organizacja jest bardzo dobra, organizatorzy są bardzo mili, cała obsługa jest zorganizowana, nie było żadnych jakiś wpadek, czy naciągania. Odprawa dobrze zrobiona, port odpowiedni z całym zapleczem, tylko zazdrościć. Te regaty stawiają dla innych regat poprzeczkę wysoko mimo, że wiele innych regat jest starszych to wciąż wydaje mi się, że ta strona organizacyjna, zaplecze to wszystko jest na wysokim poziomie.
Skąd wystartowaliście?
Start przy Posejdonie, bardzo malowniczo. Naprawdę, jedna z najpiękniejszych imprez w kalendarzu. Jeśli ten poziom zostanie utrzymany, to tylko zazdrościć. Myślę, że z biegiem lat coraz więcej łódek tu przypłynie i będzie uczestniczyło w tym wyścigu.
Czy mieliście „faworytów” jeśli chodzi o konkurencję? Kogoś, kto stanowił największe wyzwanie.
No mieliśmy. Ten Leopard był czymś takim. Niewiele nam zabrakło do wygranej i ta zadra na serduszku gdzieś leży, no ale to jest sport. Człowiek raczej częściej przegrywa niż wygrywa w sporcie.
To na pewno sportowca hartuje.
Oczywiście. Bo inaczej co, pojechali i wygrali, „easy, easy peasy”… Człowiek nie czułby tego, a tutaj to jest rywalizacja sportowa. Musieliśmy się ścigać. Ścigaliśmy się w większości „po licznikach”. Było kilka łódek, które nam siedziało na karku. Tam nie ma czasu, żeby się zatrzymać, zwolnić, to jest 24/7, każda minuta, każda sekunda to jest walka o to, żeby łódka płynęła szybko. Walka z czasem, bo takiej walki bezpośredniej nie mieliśmy. Leopard był sporo z przodu, a pozostałe łódki sporo z tyłu, także płynęliśmy sami, co czasami przeszkadza. Jak ma się blisko konkurencję to jest dodatkowa motywacja, dodatkowy napęd, a młodzi ludzie są zaangażowani, nie trzeba nikogo poganiać i łódka płynie maksymalnie szybko.
Jak oceniacie warunki pogodowe? Czy pogoda wam sprzyjała?
Bardzo. Jesteśmy tutaj około dwa tygodnie, a chyba ani jednego dnia z chmurką tu nie było. Słońce przepiękne, powiew w żagle, wiatru było dużo w czasie wyścigu. Kilka rzeczy nam się nie sprawdziło w pogodzie. Według prognozy powinniśmy mieć samiutkiej mety, wiatr, nie powinniśmy prawie zwalniać, a tutaj niestety tuż przed metą stanęliśmy bez wiatru i szukaliśmy tego wiatru, żeby na tę metę dopłynąć. Ostatnie 100-200 metrów, dlatego to tak boli. Gdybyśmy stanęli gdzieś daleko to też by bolało, ale nie aż tak. Wychodząc z ostatniego cypla to jest 400-500 metrów i spodziewaliśmy się, że tam będzie wiatr i my byśmy te regaty wygrali, mijając ostatni cypel prowadziliśmy jeszcze i w pewnym momencie stanęliśmy zupełnie bez wiatru na jakieś 10 minut i to nas pogrążyło. Człowiek nie wie, czy skoczyć do wody i pchnąć czy co? No, bardzo bolesne.
Proszę opowiedzieć o waszym jachcie. Gdzie był zbudowany? Jaka jest jego historia?
Nasz jacht jest jachtem klasy Volvo 70, zbudowany dla teamu amerykańskiego, w New Port w Stanach. Budowany dla amerykańskiego teamu do wyścigu Volvo Ocean Race 2011-2012. Potem służył jako jacht treningowy dla żeńskiego teamu ACA, potem kupili go Francuzi SFA a w tej chwili, od 2018 roku, jest własnością Polskiej Fundacji Narodowej, która realizuje ten program szkoleniowo-sportowy.
Ile ma Pan rejsów za sobą tą łodzią?
Nie wiem, to ciężko zliczyć.
Jak dużo czasu generalnie spędził Pan na tej łódce?
Od 2018 do tej pory na tym jachcie zrobiliśmy 90 000 mil. To może pokazać jak dużo pływamy. Bo to nie tylko regaty, jeszcze trzeba łódkę przeprowadzić, przez Atlantyk na przykład, także zrobiliśmy bardzo dużo mil. Te mile trzeba przepłynąć, poświęcić czas, także tego czasu poświęcamy 90 %.
Jakie warunki panują w środku łodzi?
W środku warunki są bardzo spartańskie, oczywiście to jacht regatowy, jacht na który wnosi się minimalną ilość rzeczy.
Czemu minimalną ilość?
Chodzi o wagę. Łódka sama w sobie waży 15 ton i z tego już nie zejdziemy, to jest konstrukcja, to jest bezpieczeństwo, to są silniki. Ale wszystko pozostałe, co wnosimy na jacht musimy dosłownie ważyć, bo im jesteśmy lżejsi tym łódka szybciej płynie, także tutaj nie chodzi nawet o pół kilo, ale o każdy gram wniesiony na łódkę. Jak każdy człowiek wniesie kilka małych rzeczy to się i tak potem robi dużo, bo musimy mieć wodę, jedzenie – jest pozbawione wody, my gotujemy wodę na miejscu, zalewamy i jemy taki obiad gotowy. Wody ze sobą na jacht nie zabieramy, mamy taki zbiornik 30-40 litrów, to szybko jest zużywane, mamy odsalarkę właśnie dlatego żeby nie brać od razu 300 czy 400 litrów wody na wszystkich, na całe 14 osób na te trzy dni, tylko musimy ją „robić” sami.
Jak się czujecie na jachcie, którego burty i żagle oznaczone są wymownymi napisami „I love Poland”?
Z jednej strony jest to dla wielu z nas spełnienie marzeń, że możemy na takim jachcie pływać, a oprócz tego jest to pewien, nie chciałbym powiedzieć „stres”, bo oczywiście każdy o tą łódkę dba, odpowiedzialność bardziej, ale jeśli ma się jacht o nazwie „I love Poland” to nie możemy sobie pozwolić na najmniejszą wpadkę, jesteśmy na świeczniku pod każdym względem-pod względem zachowania w porcie, na wodzie, czy podczas wyników. Jesteśmy obserwowani i to bardzo mocno. Tę presję odczuwamy, ale staramy się robić swoje, staramy się robić tak, żeby było dobrze. Staramy się dbać o jacht, cały sprzęt. Jeśli do tego przychodzą jakieś wyniki, jeśli uda nam się wywalczyć dobre miejsca to oczywiście jest olbrzymia duma- podwójna. Raz po prostu z takich powodów sportowych, żeglarskich, indywidualnych, ale też dlatego, że ta nazwa „I love Poland” musi być wymieniona przez wiele osób, zauważona w prasie, telewizji. Śmiejemy się, że nawet ludzie, którzy mogą nas nie lubić, nie pałać sympatią do naszego kraju czasami muszą powiedzieć „I love Poland”. Śmiejemy się, że cokolwiek by się nie działo to każdy musi powiedzieć „I love Poland” i to jest wspaniałe uczucie. Jesteśmy naprawdę dumni z uczestnictwa w tym projekcie pływania na tym jachcie, bo jacht jest cudowny, jacht jest szybki, jest topowym jachtem regatowym. Płynąć nim to czysta przyjemność.
Gdzie odbędą się następne wasze regaty?
Następne regaty to Palermo Montecarlo, ostatnimi w sezonie regatami to będzie Malta Middlesea Race w październiku, czyli z Malty dookoła Sycylii i powrót.
Jak wygląda odpoczynek między regatami? Jak wasz zespół odpoczywa, relaksuje się?
Ciężko powiedzieć „odpoczywa”, relaksuje się. Mamy oczywiście zaplanowane treningi. Po tych regatach przeprowadzamy łódkę na Maltę gdzie będzie na nas czekała na następną aktywność fizyczną. Jedziemy na dwa tygodnie do domu odpocząć i potem musimy się przygotować do regat. Przygotować do nich jacht, żagle, mamy zaplanowane kilka treningów. Także dwa tygodnie odpoczynku i wracamy w nasz tryb regatowy. Nawet jak jedziemy do domu to tych rzeczy do zrobienia jest bardzo dużo. Nie ma więc mowy o prawdziwym odpoczynku. Nawet jak człowieka nie ma na jachcie to i tak musi robić listy – najważniejsze rzeczy do zrobienia, co trzeba zrobić, zaplanować kupić, serwisować bloczki, wymieniać liny, rzeczy, które musimy „odfajkować” przed regatami i po. Jest tego olbrzymia ilość i to nie jest tak, że my ten jacht zostawimy i nic się nie będzie działo. Musimy naprawić dwa żagle, przygotować worki na żagle, rzeczy do zrobienia jest bardzo dużo.
Jak wygląda u was transport całego tego sprzętu?
Mamy samochód, także to, co musimy albo możemy to zabieramy do Polski na jakieś serwisy. Jeśli nie, to oczywiście szukamy dookoła nas punktów serwisowych jeśli mamy do zrobienia żagiel, a nie możemy go zabrać do Polski, oczywiście szukamy gdzieś żaglowni i oddajemy, ale wszystko pozostałe staramy się robić we własnym zakresie. Po to jest też ten projekt, żebyśmy się nauczyli przygotowywać liny, szpachlować, laminować, wszystkie tego typu rzeczy, które trzeba zrobić dookoła jachtu. Staramy się zrobić je sami, żeby się wszyscy wszystkiego nauczyli.
Które regaty zostaną wam w pamięci?
Na pewno te regaty zostaną w pamięci. Pierwszej nocy mieliśmy do 35 węzłów wiatru, to już jest sporo tego wiatru, ta łódka wtedy bardzo szybko płynie, mieliśmy też prawie 29 węzłów prędkości, także się działo i na pewno będziemy pamiętali. Dość dużo pracy fizycznej, także wszyscy będą pamiętali, że to nie była taka przejażdżka po Grecji. Ale myślę, że wszyscy są super zadowoleni i zachwyceni.
Jak trafiliście na te regaty?
Założenie na ten sezon było takie, żeby zrobić regaty na Morzu Śródziemnym. Wielu regat nie robiliśmy jeszcze na tym jachcie, nie robiliśmy Giragli, tego wyścigu na 151 mil w Livorno (…) Maltę robiliśmy co roku, ale to były jedyne regaty na Morzu Śródziemnym. Postanowiliśmy, że ten sezon w całości spędzimy na Morzu Śródziemnym, żeby nie wracać się już na Morze Północne, także zostajemy cały sezon tutaj i będziemy się starać robić wszystkie regaty tutaj.
Jakie wrażenie zrobiło na was to morze? Czy sprzyja wam?
Generalnie jest dla nas trochę za mało wiatru na Morzu Śródziemnym. To są pierwsze regaty na Śródziemnym, na których naprawdę mieliśmy wiatr, tak w 90 % był ten wiatr a my, łódka tego wiatru potrzebujemy, bo łódka poniżej 10 węzłów nie płynie tak szybko jakbyśmy tego chcieli. Ale wszystkiego trzeba się nauczyć: pływania na słabym wietrze, na silnym wietrze i stać w dziurach wiatrowych też, nauczyć się cierpliwości i pokory od Matki Natury.
Czy w zespole macie kobietę?
Nie ma.
Z jakich przyczyn? Była kiedyś jakaś kobieta?
Bywała z nami kiedyś Kasia. Nie ma tu jakiejś dyskryminacji tylko, że to jest bardzo ciężka, fizyczna praca i jeśli jedna, czy dwie osoby nie są na tyle silne, by też żagiel pociągnąć z dołu, to wszystkie pozostałe muszą pomóc i to obciąża innych. Ten żagiel ze środka musi wyjść na zewnątrz, tylko kwestia ile osób do tego zaangażujemy, sześć czy osiem. No ale z drugiej strony szkoda. Jest trochę żeglarek w Polsce, ale też komfort życia i funkcjonowania na tym jachcie nie sprzyja. Oczywiście kobiety łagodzą obyczaje, na pewno znalazłoby się miejsce, do tej pory były, ale na stałe to jakoś nie. Mieliśmy trzy dziewczyny, które były z nami na tym krótkim wyścigu 150 mil i było fajnie, ale to jest wyścig 24 godzinny, to nie ma większego sensu. One też mają swoje zobowiązania w kraju, ścigają się w lidze polskiej, mają co robić.
Czy udział w regatach po Morzu Egejskim jakoś zachęcił was do spędzenia „nie żeglugowego” czasu w Grecji? Wakacje, urlop itp.?
Myślę, że tak i to bardzo. Jesteśmy blisko Aten, chociaż niestety nie było czasu żeby pojechać i pozwiedzać. Ale byliśmy w Lawrio i w tym Lawrio codziennie jemy obiad. Szukaliśmy jakiejś knajpki i trafiliśmy do tawerny, od tego czasu jesteśmy tam codziennie i jemy nasze posiłki, bo obsługa jest super i jakość jedzenia jest wyśmienita. Wrażenie robi też ilość, porcje są nawet za duże, a do tego są, można powiedzieć, normalne ceny. Byliśmy we Włoszech, we Francji to tam ceny są kosmiczne! Tak tutaj są świetne ceny, dobre jedzenie, sympatyczni ludzie także myślę, że po czymś takim niejednemu zaświtała myśl, że to jest miejsce, gdzie warto przyjechać na odpoczynek.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
tekst, zdjęcia: Marzena Mavridis