Godzina 14.00 z minutami. Gorąco sięga zenitu. Poranny uliczny ferwor powoli zamiera, jakby pochłaniany przez tężejące w ukropie powietrze. Nie jest to czas, gdy ktokolwiek ma ochotę wyjść na zewnątrz. Kosztuje to człowieka zbyt dużo wysiłku i cennej energii.
Urzędy, banki, szkoły, przeważająca część sklepów i prywatnych firm niebawem zamknie swoje podwoje – nierzadko z głośnym łoskotem zasuwanych przeciwsłonecznych okiennic i markiz. Kto musi, zostaje w biurze przy drugiej szklance mrożonej kawy i klimatyzacji pracującej na pełnych obrotach. Większość ludzi jednak jest już myślami przy zastawionym obiadem stole i przy popołudniowej relaksie. Trzeba dobrze odpocząć by wraz z zachodem słońca ponownie otworzyć handlowe i usługowe biznesy, gdy ulice znów zapełnią się ciżbą przechodniów.
Niezależnie czy mieszka się na wsi, czy w mieście, czy może jest się turystą, sjesta w klimacie sródziemnomorskim „musi być” i jest stałym punktem programu każdego dnia. Co ważniejsze, nie można jej w żadnym wypadku zakłócać. Mogłoby to zakończyć się nawet interwencją policji. Na przeszło trzy godziny muszą ustać wszelakie roboty drogowe, hałasy związane z remontami, krzyki, zbyt głośne rozmowy, czy muzyka. Sjesta jest tu po prostu świętością i rządzi się swoimi świętymi prawami!
Sjesta ma również swoich strażników. Są nimi cykady – dalekie kuzynki pluskiew, inaczej nazywane piewiki. To one rytmicznym i mistrzosko zsynchronizowanym „śpiewem” prowadzą wyspiarzy w objęcia Morfeusza, starając się zagłuszyć jakiekolwiek inne dźwięki mogące wybudzić ich z krzepiącego snu. „Cyk, cyk, cyk”, a według greckiego ucha „dzi, dzi, dzi” – stąd nazwa „dzidziki” (τζιτζίκι) – rozlega się z drzew posadzonych w parkach, ogrodach, czy z okalających przedmieścia gajów oliwnych. Może wydać się paradoksem, ale w czasie świętych godzin popołudniowej sjesty, tylko cykadom pozwala się na donośne koncertowanie. Choć momentami przypomina ono histeryczne „wrzaski”, w połaczeniu ze zmęczeniem i ociężałością po spożytym posiłku, stanowią idealny przepis na głęboki sen, często przypominający letarg.
Choć cieszą sie sławą leni i obiboków – o czym traktuje bajka Ezopa „Cykada i mrówka” – „tzidzikia” są bardzo lubiane w Grecji. Chyba nikt nie może wyobrazić sobie bez nich nie tylko sjesty, ale wręcz greckiego lata. Ulubioną zabawą dzieci jest łapanie cykady – wcale nie łatwe zadanie – i zmuszanie ich do wydobywania z siebie jak najgłośniejszych dźwięków. A mogą one dobić nawet do … 90 decybeli! Starożytni natomiast nie tylko robili brosze, spinki do włosów i inne przedmioty ozdobne w kształcie cykad, ale trzymali je w klateczkach z cienkich słomek, by napajaś się do woli ich śpiewem. Zafascynowani ich cyklem rozwojowym – podczas którego larwy przebywają kilkanaście lat pod ziemia, by po wyjściu na jej powierzchnię zrzucić wylinkę, rozprostować skrzydła i cieszyć się słońcem i życiem – uznawali je za symbol nieśmiertelności. Zapewne dlatego w grobowcach mykeńskich z czasów brązu odnaleziono amulety przypominające larwalne („podziemne”) stadium tych najdłużej żyjących na świecie owadów.
Dźwięk cykad towarzyszy Krecie od najwcześniejszych godzin porannych – dokładnie na kilka chwil przed pojawieniem się pierwszych promieni słonecznych – do zniknięcia słońca za horyzontem. Czasami zdarzy się usłyszeć pojedyńcze cykadowe „kwilenie” w ciągu nocy, jakby dziecko wybudziło się z łkaniem z nocnego koszmaru. To podobno rokuje zbliżającą się falę jeszcze większego upału. Najwspanialsze koncerty można jednak usłyszeć w sercu południa, właśnie teraz… nie prześpijcie ich! Ja tymczasem będę delektować się muzyką cykady i dobrodziejstwem sjesty.
Joanna W. /kolorykrety.blogspot.com/